[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w hierarchii dużo, dużo niżej od ludzi. Być może nitka lojalności wobec jego pa-
nów była u niego bardzo wątła. A to dało się umiejętnie wykorzystać. Zgodnie
z sugestią Końca Sekretarz zarządził, by jeszcze tego samego dnia przygotowano
wygodniejsze pomieszczenie dla centaura, a potem przeniesiono go tam, całkowi-
cie izolując od dotychczasowych towarzyszy. Możliwe, że wtedy będzie znacznie
łatwiej nawiązać z nim porozumienie. Mógłby nabrać chęci na rozmowę choćby
z powodu zwykłej nudy. I tutaj zaczęłaby się rola jego Mówcy, a także okazja
do wykorzystania umiejętności Kamyka. Zledzenie myśli centaura, poddawanego
wciąż nowym wrażeniom, mogłoby Końcowi znacznie ułatwić opanowanie przy-
najmniej podstaw obcego języka.
Po opuszczeniu ponurego wnętrza Pokutnej Wieży O hore powiódł młodych
magów przez nieokazałe części zamku przeznaczone na potrzeby służby. To tutaj
wrzało właściwe życie tej rozrośniętej budowli, tutaj mieli swe kwatery wartow-
nicy, tu też mieściły się kuchnie, magazyny, izby czeladne oraz małe warszta-
ty, w których naprawiano sprzęty niezbędne do gładkiego funkcjonowania owej
skomplikowanej służebnej maszynerii. Ludzie przynależni do tego miejsca byli
zwykle tak zapracowani, że nie tracili czasu na długie przyglądanie się gościom.
Mężczyzni krótko kłaniali się, kiedy dostrzegali kroczącego przodem Sekretarza,
kobiety dygały, po czym natychmiast wracały do przerwanej czynności. U wylo-
tu krótkiego korytarzyka stał wartownik pozornie niepilnujący niczego. Sekretarz
powiódł magów stromymi, ale dość szerokimi schodami dwie kondygnacje w dół.
186
Wreszcie stanęli przed masywnymi drzwiami, przed którymi pełnił wartę kolejny
strażnik.
Tutaj ma prawo wejścia jedynie sam Najjaśniejszy Pan oraz ludzie przez
niego wyznaczeni. Nie wolno też opowiadać na zewnątrz, co dzieje się za owymi
drzwiami przestrzegł urzędnik, zanim weszli do środka.
Wnętrze okazało się obszernym lochem o łukowatym sklepieniu, najwyraz-
niej dawną winiarnią. Pod jedną ze ścian wciąż jeszcze stały gigantyczne beczki
na trunek. Resztę usunięto, robiąc miejsce tajemniczemu warsztatowi oraz czte-
rem przenośnym piecykom mającym za zadanie ogrzać to zimne i nieco wilgot-
ne pomieszczenie. Przebywały tu dwie osoby. W siwowłosym jegomościu chłop-
cy rozpoznali nerwowego posiadacza tajemniczej skrzyni widzianego przez nich
w przedsionku sali przyjęć. Drugim był Tait Jorel Nardo. Siedział okrakiem na
wielkiej pace, trzymając w ręku wypchaną sowę. Z namaszczeniem wyrywał puch
z jej skrzydeł, po czym dmuchnięciem posyłał go w powietrze. W piwnicznej
izbie latało już mnóstwo pierza, osiadającego na wszystkim. Także na rozgrza-
nych piecach i lichtarzach. Smród palonych piór niemal całkowicie zagłuszał woń
chemikaliów oraz charakterystyczny zapaszek prochu.
Pozdrowieeenieeee. . . pozdrowieeenieeee. . . słooońce po-łuuu-dnia śle-
eee! zaśpiewał Nardo na widok gości i zabębnił piętami o skrzynię.
Pozdrowienie, panie Nardo. Pozdrowienie, panie Biliar odrzekł uprzej-
mie O hore. Przyprowadzam pomoc.
Mężczyzna nazwany Biliarem skłonił głowę, nie odrywając jednak bystrego
spojrzenia od przybyszów. Chyba niezbyt był zachwycony perspektywą przeby-
wania z magami. Nardo znów zaśpiewał, tym razem w northlanie, stukając do
taktu obcasami w drewno:
In galla wit-tigo afa re man, in poge fas-ma-no nastewa ran. . . Zagadka
dodał, mrużąc oko. Małe, okrągłe i fruwa?
Mały księżyc? odpowiedział niepewnie Myszka.
Latawiec? spytał Promień, który rozpoznał bezbłędnie fragment piosen-
ki o latawcach i dmuchawcach.
Jajko! objaśnił tryumfalnie szaleniec, rzucając podskubanego ptaka
w kąt. Iskra dyskretnie postukał się palcem w skroń. Nardo zeskoczył ze skrzyni.
Wyjął z miski wydmuszkę, wetknął w nią długie zdzbło słomy, następnie podpa-
lił słomkę od świecy. Chwilę trzymał skorupkę w palcach, po czym puścił. Ku
zdumieniu obecnych jajko uniosło się leciutko w powietrze, puknęło delikatnie
w sklepienie i dopiero wtedy opadło z cichym trzaskiem pomiędzy przyrządy na
stole.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]