[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nadziejo! mam ciê w rêku! szczêScie, tyS teraz moim niewolnikiem.
56
CZÊRÆ II.
LATA PRÓBY
Jest w cz³owieku wielka ¿¹dza, która siê nigdy nie
spe³nia; nie ma ona nazwiska i szuka sobie
przedmiotu, ale wszystko, co nazwiesz, i wszystkie
rozkosze nie zaspokoj¹ jej.
Jean Paul
57
I. Spe³nienie
Aladyn wsiad³ na konia. Wyjechawszy z rodzicielskiego domu,
do którego ju¿ wróciæ me mia³, uda³ siê do swojego pa³acu.
Tysi¹c nocy i jedna
NIEDALEKO BRAM BAZYLEI, NA pochy³oSci wzgórza, obok drogi, sta³a nêdzna lepianka
z kuxni¹ zamieszkana przez ubogiego kowala, u tego szuka³ Sêdziwoj schronienia. Obawa
o w³asne bezpieczeñstwo pierwszy raz go napastowa³a. Czu³, i¿ z pierwsz¹ pomySlnoSci¹ roz-
poczê³o siê pierwsze przeSladowanie. Tajemnie wiêc opuSci³ mieszkanie i w tym niepozor-
nym schronieniu oczekiwa³ wiernego Jana, który by³ jeszcze w mieScie zajêty przygotowa-
niami do podró¿y. By³ to jakiS dzieñ Swi¹teczny, kowal z swoim synem opuSci³ chatê. Sêdzi-
woj sam jeden pozosta³. Ju¿ po³udnie dawno minê³o, a s³u¿¹cy nie wraca³. Z niespokojnoSci¹
spogl¹da³ na miasto prawie u stóp jego rozwiniête, w którym prze¿y³ tyle cierpieñ, w którym
dziwaczny los jego ¿ycia rozstrzygn¹³ siê na zawsze. Wodz¹c b³êdny wzrok po szczytach
budowli ujrza³ dach domu, pod którym tyle godzin nadziei razem z dymem ulecia³o, wspo-
mnia³ na dziwaczne kamienne ozdoby i jak elektryczne wstrz¹Snienie przebieg³o go: przypo-
mnia³ sobie postaæ potworu i skwapliwie odwróci³ oczy. Opodal b³yszcza³y wysokie szczyty
zamku Wardstein i znowu imiê kochanki prawie jak wyrzut sumienia odezwa³o mu siê w ser-
cu; a tak ka¿de rzucenie oka przywo³ywa³o jeden ustêp z jego przesz³oSci i wszystkie ³¹czy³y
siê w jeden obraz, jak sen, w którego rzeczywistoSæ nie wierzylibySmy, gdyby nas wewnêtrz-
ny mimowolny g³os o jego bytnoSci nie przekonywa³.
Dawniej rozumia³, i¿ wraz z posiadaniem kamienia mêdrców, dysharmonia przesz³oSci umilk-
nie; bo i có¿ mo¿e zrównaæ rozkoszy geniuszu, kiedy siê wydobêdzie z d³ugiej ciemnoSci
i mozo³u, aby u¿ywa³ Swiat³a, s³awy i ¿ycia - tych owoców swojej potêgi! - Ale m³odzieniec
czu³ a¿ nadto dobrze, ¿e obca w³adza nada³a mu udzia³ w tajemnicy, a duchowa jej wartoSæ
jeszcze od niego daleko. Teraz nowe, nieznane w jego sercu ¿¹dze budzi³y siê, jakaS gor¹cz-
ka opanowa³a go - jak ostrogi rumaka powSci¹ganego, chcia³by jak najprêdzej zacz¹æ u¿y-
waæ swej w³adzy.
Bada³ sam siebie czego by naprzód ¿¹da³, czego by brak³o do szczêScia; wszystkie ¿yczenia
lat m³odzieñczych przechodzi³ w pamiêci z kolei, i na ka¿de zniechêcone serce odpowiada³o
mu bolesnym: - Nie! - A przy samym wstêpie do nowego ¿ycia sta³ siê dla siebie zagadk¹.
Nad miastem gêste, ciemne chmury opuszcza³y siê coraz ni¿ej. Przez szczerby ich czasami
pasmo bladych promion s³oñca jak przez okno padnie ukoSnie i posêpnie oSwieci dolinê,
a znów nienawistna ciemnoSæ j¹ zas³oni. Z daleka d³ugie pasy deszczu jak szarfy spuszcza³y
siê z ob³oków na ziemiê, a Swie¿y ch³odny wiatr czasami nagle i krótko przebieg³ przez du-
sz¹ce powietrze. Odleg³y grzmot coraz bli¿szy i czêstszy w g³uchym echu gór siê rozchodzi³
58
i gêste wê¿ykowe b³yskawice przelata³y ponad miastem, a szczyty wie¿ i krzy¿e iskrzy³y siê
na czarnym tle nieba.
Ten widok zachwyci³ m³odzieñca. Dusza jego mimowolnie radowa³a siê nadchodz¹cej burzy:
zgodniejsza by³a z tonami jego mySli.
Oddycha³ pe³no i g³êboko, cisza nast¹pi³a zupe³na i wszystkie chmury i k³êby nawa³nicy po-
³¹czy³y siê w jeden czarny ca³un.
Nagle ra¿¹ca jasnoSæ rozdar³a niebo i jaskrawym po³yskiem obla³a gmachy miasta, w tej¿e
chwili okropny grzmot siê rozleg³ - piorun uderzy³ w wie¿ê koScio³a Panny Marii! - Rwietna
iskra jak w¹¿ obwinê³a siê spiralnie oko³o wie¿y i znik³a w kolumnadzie u jej podstawy. Za-
ledwo ³oskot gromu rozchwia³ siê w ciê¿kim powietrzu, gdy z otworów wie¿y i dachu ko-
Scio³a wylecia³a niezliczona iloSæ wron, kruków i kawek; czarn¹ chmar¹ zaæmi³a na chwilê
ciemne ob³oki i rozpierzch³a siê nad miastem roznosz¹c z³owrogie wrzaski.
Nad zegarem, u spodu wie¿y, zajaSnia³o Swiat³o, jakby latarni: by³ to pocz¹tek zniszczenia,
has³o, ¿e siê przyj¹³ piorun. Rwie¿y wiatr powia³ od zachodu, a wnet te¿ i okna w wie¿y roz-
Swieca³y siê. Powa¿ne dzwony, wolno, grobowym g³osem zaczê³y uderzaæ znak trwogi. Lud
jak z poruszonego mrowiska garn¹³ siê zewsz¹d na plac, lecz musia³ zostaæ tylko bezczyn-
nym Swiadkiem po¿aru; za wysoko siê rozpocz¹³, aby go mo¿na by³o gasiæ.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]