[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napis...
Zadumała się nad tym, jak też trafić do tego miejsca. Przypomniała sobie o liście ostatnim,
pisanym ołowianą kulą. Wysunął się szczegół, że jest tam nazwisko wieśniaka, u którego
ojciec leżał przed śmiercią. Dostawszy z kieszeni ów list, trzymała go w ręku. Ciemność nocy
nie pozwalała czytać ostatnich ojca wyrazów. Ręce opadły.
Lecz oto Boża dłoń poczęła z ziemi usuwać grubą nocną zasłonę. Wyłoniły się z oćmy
zarysy olch nad wodą, pochyłych w różne strony koron na wyniosłych pniach kształtów
dziwnych, niespodzianych jak formy uczuwania w cierpieniu. Te postaci zarysowujące się na
niebie przytuliły pomiędzy sobą wzrok. Na chwilę bo wnet wydarł się spomiędzy nich...
Daleko, szary brzask oddzielił ziemię od nieba. Miękkie mgły śniadą smugą zamajaczały
nad rozdałem rzecznym. Ptaki ozwały się w tej mgle tak harmonijnie, jakby to jej obraz
ukazujący się z mroku tymi głosami dał znać o sobie, wyraził barwę i postać swoją. Aagodny,
zwilgły w nizinach wiatr ruszył senne gałęzie. Blisko, na rabatach ogrodu, zajaśniały białe
kolory. Ta barwa utopiła w sercu żądło wspomnienia i sama stała w oczach jak
uwidoczniony, nagi ból. Lecz mężne oczy pokonały ją. Musiała wessać w siebie zemstę i stać
się tylko sobą.
Przeszło...
Ciężka senność ogarniała ciało i duszę. Teraz nareszcie można będzie wyspać się po tylu
niewczasach we własnym łóżku, które przez tak długą porę obcy zajmował człowiek. Nie
będzie już serce drżało od stuknięcia w szybę. Niechże przychodzą i patrzą, niech szukają i
węszą. Nie będzie już trudów szalonych, bieganiny bez końca i niezmiernej, bezsennej
troski. Nie ma już kogo pilnować. Będzie spokój, cisza, porządek. Spać!
Salomea wstała z miejsca, żeby wykonać zamiar i iść do siebie. Lecz zamiast tego, po
krótkim wahaniu, ruszyła przejść się ponad rzeką. Rachowała na to, że zanim zdąży zejść ku
wodzie, rozwidni się i będzie można w liście ojca przeczytać nazwę wsi i miano wieśniaka, w
którego chacie umarł. Szła wolno drogą w dół, po miękkim piasku, który nocne rosy znacznie
zwilżyły okrywając go z wierzchu ciemnym osadem. Pózniej wtargnęła na mokrą trawę i,
sama nie wiedząc czemu, szła ku rzece. Przez chwilę zatrzymała się i pobyła w altanie
obrośniętej pachnącym winem. Myśli jej były ciche i umiarkowane, zabiegające około
sprawy, co sobie teraz za pieniądze kupić, jakie sprawić rzeczy. Wbijała się w dumę, że już
nie będzie popychadłem na łasce u dalekich krewnych sierotą, do której buziaka zabiera
się każdy przyjezdny jegomość. Pokręcą się i nakonkurują teraz, zanim z którym mówić
zechce...
Wolno a niepostrzeżenie wzmagał się brzask. Rozbrzmiewał głośniej śpiew ptaszęcy.
Widać już było daleko kwieciste, niekoszone łąki, matem rosy spojone. Krople jej wisiały
na płatkach i szypułkach, szare jak kulki żywego srebra. Odległy las stał się siny. Na
101
wielobarwnym niebie czerwonego przybywało blasku. Salomea wyszła z altany i udała się ku
rzece, która wezbrała po brzegi od świętojańskiej powodzi. Wody były mętne, gliniastego
koloru, krętymi wirami pędzące. Zmulały czerwone i żółte kwiaty, w pałąk gięły nawisłe
badyle, garnęły prądem pławiny olszowych zarośli, wikle i wierzby. Mokry czad bił stamtąd i
zapach wzmożony niezliczonego ziela. W głębokiej rannej ciszy Salomea usłyszała nagle
pogłos. Krótkie dudnienie jak gdyby daleki łoskot bębna. Nasłuchiwała. Kiwnęła głową. To
powóz uwożący księżnę panią i jej syna przejeżdżał daleki most na tejże rzece, w łąkach pod
lasem. To tupot czterech koni w lejc zaprzężonych i stuk kół karety o okrąglaki mostu.
Zadumała się nad tym dzwiękiem.
I oto nagle dusza w niej rozdarła się jak postaw sukna, który by ręce biesa we dwie strony
targnęły. Rozpacz nieopisana, uczucie ślepe i głuche, dzikie jak żądza w tygrysie, kiedy się
rzuca na ofiarę, wypadło z niewiadomej kryjówki ducha. Bezmyślne z szaleństwa ciało
pobiegło dokądś brzegiem rzeki, zawrotami jej krętymi, to w prawą, to w lewą stronę. W
pewnej chwili, w jakimś miejscu Salomea zatrzymała się. Patrzyła na burzliwą, zmąconą,
rudymi baniami wirującą wodę. Rozmyślała rozmyślała...
Coś w niej wzniosło się, wyważyło z jestestwa i dzwignęło żelazne. Roześmiała się głośno.
Wydostała z kieszeni sakiewkę księżnej, nabitą złotymi pieniędzmi odsypała ich część
na dłoń i z wysoka, z zamachem cisnęła w pędzącą wodę. Woda plusnęła na znak.
Salomea wysypała z sakiewki drugą i ostatnią część i wsiała złoto w pędzącą wodę.
Woda plusnęła na znak. Ona jedna zrozumiała męczarnię serca. Ona jedna przywtórzyła
mu dzwiękiem zrozumiałym. Załatwiwszy się z tymi pieniędzmi, Salomea odeszła z tego
miejsca. Brodziła po wysokich trawach mokrych od rosy. Przypatrywała się kwiatom
wybujałym, które zdawały się jakoś litować, a nic poradzić nie mogły. Chciała wyjść na
miejsce suche, gdyż trzewiki miała przemoczone. Znalazła się na piaszczystej drodze, która
prowadziła ze dworu do najbliższego mostu. Już wstawał dzień i pozwalał widzieć w mokrym
piasku wyciśnięte głębokie ślady kół karety i kopyt koni. Zobaczywszy zaś te świeże ślady,
białe na piasku ciemnym od rosy, Salomea zatknęła się od ponownego zdumienia. Coś w niej
rwało się i rozdzierało...
Szła z wolna ku domowi. Lecz na jakowymś drobnym kamyku potknęły się jej stopy. I tak
tam padła twarzą w ów mokry piach.
Stary Szczepan wstał, jako co dnia, o świcie i szedł po wodę z wiadrami do stoku, co tam
pod gruszą bił od wieków. Mruczał do siebie stary kucharz i poskrzypywał wiadrami jako co
dnia. Skręcił z drogi na ścieżkę prowadzącą do zródełka, gdzie było bliżej. Aliści zda mu
się rzucić okiem na drogę leży cosik czarnego. Tknęło go wnet złe czucie, że toto będzie
jakaś bieda od polskiej strony. Już się był nawet cofnął, żeby ta przecie kto inny spotkał... Ale
z samej ciekawości podszedł ostrożnie. Gdy się zaś dobrze zbliżył, cisnął wiadra na ziemię
i do niej co duchu w gnatach. Podjął ostrożnie z ziemi grubymi rękami bezsilne ciało
zachylił zwisłą głowinę sobie na ramię i niósł do domu z wolna, pojękując:
102
Cóż ci też to, chudziąteczko cóż ci to? Oj, wiedział stary, oj, wiedział... Dogodziły ci,
widać trafiły cię, oj, celnie da postrzeliły celnie !..
Paryż, 1912
Przypisy
1. Na rozkaz wodza nieprzyjaciół, rodaka i niedawnego spiskowca mowa o
Włodzimierzu Dobrowolskim, podpułkowniku wojska carskiego, pełniącym funkcję szefa
sztabu naczelnika wojennego gub. radomskiej. Wciągnięty jako Polak do konspiracji,
pozostawał w kontakcie z czołowymi przywódcami ruchu, jednak po wykryciu spisku
oficerów rosyjskich sprzyjających powstaniu wycofał się zdradziecko z dalszej współpracy.
By w oczach zwierzchników oczyścić się z podejrzeń, z tym większą zaciętością ścigał
oddziały powstańcze. W bitwie pod Małogoszczą dowodził jedną z rosyjskich kolumn.
2. Czengiery w okresie powstania styczniowego pułkownik w wojsku carskim,
dowodzący w rejonie Kielecczyzny siłami rosyjskimi, skierowanymi przeciwko oddziałom
powstańczym.
3. Małogoskie pole 24 lutego 1863 roku połączone oddziały Langiewicza i
Jeziorańskiego, zmuszone do przyjęcia bitwy pod Małogoszczą z przeważającymi siłami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]