[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie będę, nie będę!
Cóż więc z nią zrobisz? zapytał Tom.
WyzucÄ™ jÄ…, wyzucÄ™ prec!
Ale góie ją wyrzucisz, biedna Aniu? Przecież wszęóie ją znajdą i odniosą!
Anię nagle olśniła myśl:
Skarby 19
Do studni rzekła krótko, lecz kategorycznie.
Fe! Wstydz się topić! oburzył się Tom; potem się zamyślił.
Daj no ją tu rzekł. Wziął Julcię do rąk, zdjął z niej cenną, różową sukienkę,
podszedł do umywalni, nachylił się nad wiadrem, wyjął z kieszeni scyzoryk i& nim Ania
pojęła, co zamierza uczynić, nagłym ruchem rozciął korpus od szyi aż do pięty.
Ania nawet nie krzyknęła. Stanęła z drugiej strony wiadra i patrzała w skupieniu na
sypiące się z szelestem trociny. Julcia chudła, chudła, nikła w oczach. Tom potrząsał nią
z lekka, sumiennie wykonując swoje óieło zniszczenia.
W drugim pokoju rozległy się kroki powracającej niani, wówczas Tom puścił ofiarę,
która wpadła do wiadra, tłukąc blaszaną głową o porcelanowe dno.
Idąc za Tomem po schodach, Ania rzekła cicho, z głębokim zadowoleniem:
Już jest umarta.
Najpierw nie umarta, a umarnięta poprawił Tom a po wtóre zobaczysz, ja
ci mówię, że ona jeszcze do ciebie wróci!
Ale Ania nie posłyszała już tych wieszczych słów. Krokiem pełnym pląsów, z uczuciem
osoby, której ogromny kamień spadł z serca, pobiegła jak lekki biały motyl za nianią.
Tom zaś poczuł konieczną potrzebę dotrzymania swego słowa, toteż puścił się pędem
ku śpiżarni, by znowu nie zapomnieć po droóe.
Od samego rana Marta smażyła konfitury i suche owoce w cukrze.
To jest właściwie sama nie smażyła, nie dorosła bowiem jeszcze do tak odpowieóial-
nego zadania, ale uczyła się właśnie pod kierunkiem klucznicy.
Konfitury oraz suche owoce smażono w Niżpolu na obszernej weranóie, przylegającej
do budynku zwanego spiżarnią. Był to spory, czworokątny dom, składający się z jednej
wielkiej izby, w której przechowywały się zapasy mąki, kaszy, grochu, fasoli. Stały tu
baÅ„ki spirytusu, beczki z naËîÄ…, leżaÅ‚y sznury, sieci i siatki, rogożew i brezenty, płótno
szare w sztukach, puste słoje i pęcherze, szkiełka do lamp, zapasowe szyby, gwozóie
w paczkach, rolki tapet i wszelakiego roóaju dobytek.
W śpiżarni znajdowały się dość strome schody prowaóące na strych, góie mieszkały
gołębie. Pod śpiżarnią były piwnice na zimowe owoce i kwaszone ogórki.
Cały ten budynek od podstaw do szczytu, wraz z werandą i dachem, tak był przez
óikie wino zarosły, iż stanowił niby żywy, roślinny czworokąt, zielony latem, czerwono-
-złoty jesienią, z małym tylko otworem u góry, skąd wylatywały gołębie, i z wykrojonymi
z boku drzwiami werandy.
Weranda była baróo duża, na całą długość budynku, zacieniona i chłodna. Z jedne-
go jej końca stał piec z blachą, na której smażono konfitury, z drugiej magiel. Zrodek
zajmował długi stół, na którym w danej chwili piętrzyły się stosy owoców obieranych,
nakłuwanych, cukrzonych.
Przy tym stole sieóiały trzy óiewczyny piekarniane, gospodyni Jewdocha i Wikcia,
mała siostrzenica niani. Cały ten sztab niewieści szybko i sprawnie wykonywał wstępne
prace i przygotowywał owoce do smażenia.
Nad blachą królowała pani Czarniecka, wspaniała, w ogromnym fartuchu i czerwonej
chustce na głowie. Spocona od żaru, purpurowa jak syrop malinowy na miednicy, smażyła,
zbierała szumowiny, kręciła miednicami i odstawiała je na stół: złoto-mieóiane, duże
i małe, a wszystkie pełne w syropie przezroczystym pływających owoców, nad którymi
natrętnie brzęcząc, latały setki os i pszczół zwabionych zapachem słodyczy.
Marta, zawinięta w biały fartuch, sieóiała na stołeczku, obierane przez óiewczęta
gruszki nakłuwała gęsto i wrzucała do hładyszkix z wodą.
Niska furtka werandy była zamknięta, ponad nią sterczała cierpliwie okrągła główka
stojÄ…cej na schodkach Tekli.
Tekla była to córeczka Jewdochy. Miała okrągłe, niebieskie oczy, okrągły nosek, okrą-
głą bródkę i dwa lata. Obok niej Ursus oparł o furtkę swój włochaty łeb i wywiesił z gorąca
język, którym od czasu do czasu oblizywał policzek obojętnej na ten roóaj demonstracji
uczuciowych Tekli.
Tekla, poszła precz do piekarni, bo cię osy zjeóą rozkazała pani Czarniecka.
w r a pleciona mata z sitowia.
x a y ka (z ukr.) bańka a. wysoki garnek.
Skarby 20
Tekla śmiertelnie się jej bała, ale widok konfitur był przemożny.
Właśnie w tej chwili nadszedł Tom, Ursusa klapnął po łbie, Teklę bezwzględnie od-
sunął, otworzył furtkę i wkroczył na werandę.
Cóż mam robić? zapytał, stając na szeroko rozstawionych nogach, akurat na
droóe klucznicy, która właśnie przenosiła rozpaloną miednicę, pełną kipiących gruszek.
Z drogi! wrzasnęła pani Czarniecka, potem zbywszy się ciężaru, rzekła poko-
jowo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]