[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ich mnóstwo, a pan Macallister z pewnością się z tym zgodzi - powiedziała stanowczym to-
S
R
nem, w którym pobrzmiewało niewypowiedziane ostrzeżenie.
- Pan porucznik chciał tylko pochwalić nas za wysiłki, które podejmujemy w celu
poprawienia trudnej sytuacji wszystkich biednych i potrzebujących.
Bethany odetchnęła głęboko i pokiwała głową, świadoma grzechu, który popełniła.
Penny House był z założenia miejscem miłego odpoczynku dla dżentelmenów, gdzie mogli
się odprężyć po trudach dnia. W szczególności potrzebowali spokoju od gderliwych kobiet,
które zgodnie uważali za wyjątkowe utrapienie.
Opuściła wzrok i z trudem wykrztusiła słowa przeprosin.
- Bardzo mi przykro, panie poruczniku, że podałam w wątpliwość słuszność
pańskich... przekonań. Dżentelmen i oficer może mieć wyłącznie szczytne i honorowe
intencje, rzecz jasna.
- Co racja, to racja - zgodził się Macallister z uśmiechem i wypiął pierś jak gołąb. -
%7łeby dowieść, że nie ma między nami konfliktu, jutro przyślę pani donację, którą
rozporządzi pani wedle własnego uznania. Aachmaniarze potrzebują każdego pensa,
prawda?
- Jest pan bardzo hojny, panie poruczniku - odparła. %7łałowała, że nie może odmówić
wsparcia udzielonego w takim duchu, jeśli Macallister faktycznie zamierzał ofiarować jej
pieniądze na ubogich. O ileż cenniejsza była szczera, spontaniczna szlachetność Williama,
gotowego dyskretnie wsunąć monetę w rękę najbardziej potrzebującego.
- Pański datek będzie mile widziany - dodała, choć myślami błądziła daleko.
Zerknęła błagalnie na Amarię. Tęskniła już do kuchni, potrzebowała tylko wymówki. Nie
cierpiała przebywać na piętrze, wśród gości, nienawidziła rozmów z odrażającymi typami
pokroju Macallistera, wolała swoją ubogą trzódkę.
Niestety, porucznik nie uważał rozmowy za zakończoną. Przysunął się do
dziewczyny i ściszył głos do poufnego szeptu.
- Niech pani na siebie uważa, panno Bethany. Pani siostra zdradziła mi, że musiała
zatrudnić strażników, aby zapewnić sobie i pani bezpieczeństwo przed tłuszczą.
- Nic podobnego! - krzyknęła. - Strażnicy na dole nie chronią mnie, lecz moją
trzódkę, której zagraża truciciel!
- Pani trzódkę? - Potarł dłonią usta, nieudolnie zasłaniając szyderczy uśmieszek -
S
R
Czy pani zdaniem żebracy są w takim niebezpieczeństwie, że potrzebują ochrony?
- Dobrze jest zachować ostrożność - wtrąciła się Amaria, nim jej siostra zdążyła
otworzyć usta. - Powiada się, że otruci biedacy umarli w niewyobrażalnych męczarniach.
Macallister obojętnie strzepnął z rękawa niewidzialny pyłek. Najwyrazniej stracił
zainteresowanie tematem.
- Bardziej prawdopodobne jest to, że nędzarze nachlali się marnego dżinu i to był
powód ich śmierci.
Bethany przypomniała sobie, jak William przejmował się losem wszystkich zmarłych
mężczyzn, których potrafił wymienić z imienia i nazwiska.
- Otruci ludzie byli żołnierzami, panie poruczniku. Niewykluczone, że służyli pod
pańskimi rozkazami i że pan ich znał. Chodzi o Toma Parkera, Jemmy'ego Reeda...
- Z przykrością muszę panią rozczarować, panno Bethany, ale słyszałem o tych
przypadkach otrucia. Wszyscy zmarli służyli w randze szeregowców, zatem z pewnością
nie miałem okazji ich poznać. - Pochylił się w symbolicznym ukłonie i strzelił obcasami. -
A teraz zechcą mi panie wybaczyć, ale widzę przyjaciela, któremu obiecałem partyjkę przy
karcianym stole.
Amaria skinęła mu głową, a on odwrócił się do innego gościa klubu, lecz Bethany nie
zamierzała zakończyć rozmowy. Musiała zadać ostatnie pytanie i wysłuchać ostatniej odpo-
wiedzi.
- Panie poruczniku, skoro nie znał pan tych żołnierzy, to może zetknął się pan z ich
dowódcą, majorem Williamem Callawayem?
Młody oficer zamarł. Choć nadal uśmiechał się półgębkiem, była pewna, że
dostrzegła w jego oczach błysk zaskoczenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]