[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zoolog zamyślił się i powiedział:
– To prawda.
Samojlenko ostrożnie zastukał palcem w okno.
Łajewski drgnął i obejrzał się.
–Wania, Nikołaj Wasiljewicz chce się z tobą pożegnać – powiedział Samojlenko. – Zaraz
wyjeżdża.
Łajewski wstał od stołu i poszedł do sieni otworzyć drzwi. Samojlenko, von Koren i dia-
kon weszli do domu.
– Ja tylko na chwilę – zaczął zoolog i zdejmując w sieni kalosze już pożałował, że uległ
wzruszeniu i przyszedł nie proszony. „Zupełnie jakbym się narzucał – stwierdził w myśli – a
to niezbyt mądre”.
– Przepraszam, że robię panu kłopot – mówił idąc za Łajewskim do jego pokoju – ale za
chwilę wyjeżdżam i coś mnie tknęło, żeby tu zajrzeć. Nie wiadomo, czy się jeszcze kiedy-
kolwiek zobaczymy.
– Bardzo mi przyjemnie... Uprzejmie proszę – Łajewski niezręcznie podsunął gościom
krzesła, jakby usiłując zatarasować przejście, a sam stanął na środku pokoju zacierając ręce.
„Szkoda, że nie zostawiłem świadków na ulicy” – pomyślał von Koren i powiedział sta-
nowczym głosem:
– Niech pan mnie źle nie wspomina, Iwanie Andrieiczu. Nie można oczywiście zapomnieć
o przeszłości, bo jest zbyt smutna, zresztą nie przyszedłem tu, żeby przepraszać czy tłuma-
czyć się. Czyniłem wszystko ze szczerego przekonania i nie zmieniłem swoich poglądów...
Co prawda, widzę teraz, ku mojej wielkiej radości, że pomyliłem się co do pana, ale przecież i
na równej drodze można się potknąć, bo taki już ludzki los: jeżeli nie mylimy się w sprawach
najważniejszych, to popełniamy błędy w szczegółach. Istotnej prawdy nikt nie zna.
– Tak, prawdy nikt nie zna... – powtórzył Łajewski.
– No, do widzenia... Życzę panu wszystkiego najlepszego...
Von Koren podał Łajewskiemu rękę; ten uścisnął ją i ukłonił się.
– A więc proszę mnie źle nie wspominać – powtórzył von Koren. – Niech pan pozdrowi
żonę i powie jej, jak żałuję, że nie mogłem się z nią pożegnać.
– Żona jest w domu.
Łajewski podszedł do drzwi przyległego pokoju i zawołał:
– Nadia, Nikołaj Wasiljewicz chce się z tobą pożegnać.
Weszła Nadieżda; stanęła przy drzwiach i nieśmiało popatrzyła ku gościom. Na jej twarzy
malował się wyraz niepewności i lęku, a ręce trzymała jak pensjonarka, którą się karci.
– Wyjeżdżam, Nadieżdo Fiodorowno – powiedział von Koren – przyszedłem się pożegnać.
Ociągając się podała mu rękę, a Łajewski ukłonił się.
„Jakże jednak żałośnie wyglądają! – pomyślał von Koren. – Niełatwo im przychodzi to
wszystko!”
– Będę w Moskwie i Petersburgu – powiedział. – Może państwu coś stamtąd przysłać?
– Cóż by? – odparła Nadieżda Fiodorowna i niepewnie zerknęła ku mężowi. – Chyba nic
nie trzeba...
– Oczywiście że nic – przytaknął Łajewski zacierając ręce. – Pozdrowienia...
59
Von Koren już nie wiedział, co trzeba i co można jeszcze powiedzieć, a przecież gdy
wchodził, zdawało mu się, że tyle ma do powiedzenia. Milcząc uścisnął dłoń Łajewskiemu i
jego żonie i wyszedł od nich z ciężkim sercem.
– Co za ludzie! – mówił półgłosem diakon idąc za nim. – Boże, co za ludzie! Zaiste to ręka
Boża zasadziła winnicę ową! Panie, Panie! Jeden zwyciężył tysiące, a inny całe chmary. Ni-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]