[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kto taki ten senior?
- Hrabia Rodriganda.
- Hrabia? Do diabła. Bogaty?
- Nawet bardzo.
- Dobrze, zobaczymy czy coś ma. Zwiążcie tego vaquero. %7łołnierze wyciągnęli sznury i zbliżyli się do
vaquero. Ten jednak zerwał się ze stołka i wyciągnął nóż.
- Nie pozwolę się wiązać - zawołał.
- Santa Madonna! Co wam wpadło do głowy! - krzyknął Pirnero. - Jeden przeciwko dziesięciu? Vaquero
opierał się jeszcze chwilę, w końcu jednak uznał dalszą obronę za niemożliwą i podał ręce, które mu
natychmiast skrępowano.
- A teraz gospodarza - zawołał sierżant.
- Mnie także? - wrzasnął Pirnero ze strachu. - Chyba się pan myli. Panowie, ja najwierniejszym
poddanym jego cesarskiej mości, Napoleona.
- Jeżeli nim rzeczywiście jesteście, to nie powinniście się opierać, tylko słuchać mych rozkazów
- odrzekł żołnierz śmiejąc się. - Dalej, podaj ręce!
- Macie je, macie! - rzekł gospodarz pokorniejąc. - Proszę tylko wziąć pod uwagę, że nie jestem
wrogiem Francuzów, nie jestem nawet Meksykaninem.
- Tylko?
- Pochodzę z Pirna.
- Co? Gdzie to jest?
- W Saksonii.
- W Niemczech? Niech was diabeł porwie, ładny mi przyjaciel! Pirnero również został związany. Nie
starał się nawet opierać, dobrowolnie trzymał im ręce.
- A teraz prowadzicie do innych! - rozkazał sierżant. Dwóch żołnierzy zostawił przy vaquero, zaryglowali
drzwi wejściowe od środka i pomaszerowali na górę.
- Tutaj są młode seniority! - rzekł Pirnero wskazując na drzwi.
- Zapukaj! - zabrzmiał głos sierżanta.
Ponieważ pukanie okazało się daremne, wywalili drzwi kolbami.
- O nieba! - zawołał gospodarz z rozpaczy. - Kto mi moje drzwi naprawi i kto pokryje koszty naprawy.
To czyste barbarzyństwo.
- Milczeć! - zawołał jeden z żołnierzy.
Sierżant wszedł do środka. Obie dziewczyny stały zdenerwowane przy oknie.
- O! Gładkie bestyjki! - zawołał na ich widok i podchodząc do Pepi i rozłożył ramiona. Pepi
wyprostowała się i sięgnęła ręka pod krótki stanik.
- Czego chcecie?
Słowa te wypowiedziała tak stanowczo, że sierżant mimo woli umilkł. Po krótkiej chwili zebrał się
jednak na odwagę i odpowiedział:
- Czego chcę? Niewiele. Tylko jednego całuska. Przy tym jego lubieżny wzrok prześlizgnął się po
pełnych kształtach dziewczyny.
- Nie odważajcie się mnie dotknąć! - zawołał z energią.
- Ha, ha! Kotek chce pokazać pazurki, to ci nie pomoże, mój aniołku. Całusa muszę dostać i to najpierw
ja, a potem moi żołnierze; wiesz, musimy się przecież podzielić. Przystąpił do niej o krok, w tej chwili
wyciągnęła jednak rękę zza stanika; zabłyszczało w niej ostrze sztyletu.
- Na Boga, ona naprawdę myśli o obronie - zawołał sierżant śmiejąc się. Naturalnie zamierzał jej
jednym szarpnięciem wyrwać sztylet. Tymczasem Zilli także wyciągnęła swój sztylet szykując się do
obrony.
Jeden z żołnierzy przystąpił do niej mówiąc:
- Daj tu ten kozik, laleczko, nóż nie przystoi damom. Chciał złapać ją za rękę, jednak zdołała odskoczyć
w bok, kierując ostrze ku napastnikowi zawołała:
- Bądzcie ostrożny! Ten sztylet jest zatruty.
- Terefere! Opowiadaj to innemu. Ja się nie zlęknę. Zrobił ruch niby chcąc ją rozbroić i podczas gdy w
tym kierunku pchnęła sztyletem,
cofnął szybko ramię równocześnie łapiąc ją za rękę, w której trzymała sztylet. Ponieważ nie mogła go
odepchnąć, począł ją obejmować.
- Pepi ratuj! - prosiła daremnie mocując się ze zbirem.
- Zaraz! - odrzekła siostra.
W tej sekundzie pchnęła żołnierza w rękę, którą trzymał jej siostrę. Pchniecie było słabe i nie głębokie.
- Do diabła! Ta rzeczywiście ma pazury! - zawołał żołdak cofając się nieco. - No, poczekaj my ci je
zaraz odetniemy.
To mówiąc wyciągnął znowu rękę ku jej siostrze, chcą ją przyciągnąć do siebie, w tej chwili jednak
stanął jak skamieniały i pobladł, tylko palce poczęły drgać konwulsyjnie, na ustach wystąpiła mu piana,
zacharczał głucho i padł w tył bez życia.
- Do stu diabłów! - zawołał sierżant. - Co się z nim stało?
- Jak widzicie leży, nie żyje! - odpowiedziała Pepi. - To czeka każdego, kto się poważy nas dotknąć.
- Więc ten sztylet jest naprawdę zatruty?
- Tak, sztylet mojej siostry też.
- Poczekaj, zapłacisz za to, jaszczurko! Dalej chłopcy, odebrać im broń. Sam jednak cofnął się
ostrożnie, pozostawiając tę niebezpieczną robotę swoim podwładnym, lecz żaden nie miał go chęci
słuchać.
- Słyszeliście! - wrzasnął w gniewie.
- Ani nam w głowie! - odrzekł jeden. - Kto je chce całować ten niech sobie je rozbraja.
- Ja wasz przełożony, rozkazuję wam.
- Takiego rozkazu nie mamy obowiązku słuchać.
Widział, że nic nie wskóra, a sam również nie miał ochoty narażać się dla całusa, odstąpił więc w bok i
zawołał:
- Te kotki zasłużyły na śmierć, bo zabiły jednego z naszych. Musimy je strzec, aby nie uciekły, jak się
uporamy z innymi to pomyślimy nad tym jak je ukarać. Postawił jednego żołnierza przed drzwiami na
straży, sam zaś kazał się prowadzić na górę, do hrabiego.
- Czy Francuzi zwyciężyli? - zapytała Zilli siostrę po ich wyjściu.
- Nie sądzę. Pirnero przecież nam powiedział, że sławni strzelcy bronić będą fortu, a Juarez z Indianami
ma przyjść z odsieczą.
- Myślisz, że ci ludzie się tylko wkradli?
- Naturalnie. Oni chcą nas zabić.
- Będziemy się broniły.
- Chcesz się bronić sztyletem przed kulką?
W tej chwili od strony pola bitwy zabrzmiał dziki wrzask Indian.
- To Apacze. Widocznie zwyciężyli - odezwała się Pepi.
- A my mamy się dać rozstrzelać? O nie. Uciekajmy!
- Ale dokąd? Jak przejdziemy, kiedy drzwi są strzeżone?
- Sztylet musi pomóc. Zostaw to mnie i chodz.
Pobiegły ku drzwiom otwierając je,
- Stać! - rozkazał posterunkowy.
- My chcemy wyjść! - rzekła Pepi stanowczo.
- Nie mogę wam na to pozwolić.
- To wyjdziemy bez pozwolenia.
- Będę strzelał.
Chciał podnieść strzelbę, lecz zręczna Pepi jednym skokiem była przy nim i zatopiła mu w rękę, swój
sztylet.
Wrzasnął i puścił karabin. Nie był to skutek trucizny, gdyż ta nie mogła tak prędko zadziałać, tylko ze
strachu, ale właśnie ta trwoga obezwładniła go, a zanim się zdobył na działanie, poczuł, że sztywnieje.
Obie dziewczyny pobiegły od razu ku schodom i przedostały się szczęśliwie przez tylne drzwi na
podwórze. Z podwórza wąskie drzwi prowadziły na obszerny plac, gdzie zazwyczaj stały konie.
- A dokąd teraz? - zapytał Zilli.
- Musimy się przekonać, kto zwyciężył.
Pobiegły do ukrytego przejścia. Przecisnąwszy się przez nie stanęły na brzegu skały. Na pierwszy rzut
oka pojęły całą sytuację.
Z daleka w gronie kilku jezdzców stał Juarez ze swoim sztabem. Cała równina aż do podnóża skały była
pokryta trupami. Na prawo było widać Indian strzegących koni Francuzów.
- Juarez zwyciężył! - zwołała Zilli.
- Wiesz, który to?
- Zapewne jeden z tych czerwonoskórych, co noszą pióra.
- Bzdura! - odparła Pepi. - To są wodzowie Apaczów.
- Juarez przecież także jest Indianinem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl