[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zgasiłem światło i szeroko otworzyłem okno, wdychając świe\e powietrze.
Złamiesz, lecz nie zegniesz - o co mogło chodzić? Co mo\na złamać nie zginając?
Mo\e biblioteka kryła w sobie rozwiązanie zagadki? Piłem wodę i powoli jadłem
chipsy. Gdy odpocząłem, zebrałem latarki, zało\yłem kombinezon i podszedłem do
kredensu.
Nacisnąłem fragment roślinnego ornamentu i odsunąłem mebel. Włączyłem
latarkę czołówkę i rozświetliłem tajne przejście. Po grubej, nietkniętej warstwie kurzu
rozpoznałem, \e nikt tędy nie chodził od wielu lat, kto wie - mo\e nawet od czasów
wojny. Przejście było bardzo wąskie, najwy\ej półmetrowe. Najpierw poszedłem do
góry. Pamiętałem, \e w pokoju nade mną mieszkał Torquemada, więc powinienem
był dostać się do niego. Gdy wydawało mi się, \e jestem ju\ piętro wy\ej, nie
zauwa\yłem \adnego wejścia do pomieszczenia. Dopiero po uwa\nej lustracji
ceglanej ściany odnalazłem mały drewniany kołek wystający ze spoiwa między
cegłami. Spróbowałem go wyciągnąć. Posypało się kilka okruszków zaprawy, a w
moje oczy uderzył blask bijący z wnętrza apartamentu Torquemady. Błyskawicznie
zgasiłem latarkę i przytknąłem oko do otworu średnicy najwy\ej pięciu milimetrów.
W dziurę ktoś przemyślnie wmontował system soczewek podobny do stosowanego w
judaszach w naszych drzwiach. Dzięki temu miałem pełen, chocia\ nieco
zniekształcony obraz tego, co robi Hiszpan. Teraz najwyrazniej zdziwiony hałasem za
ścianą zerkał w moim kierunku. Mnie bardziej interesowało urządzenie, jakie stało na
stole Torquemady. Był to rzutnik obrazu, który potrafił wyświetlić na ścianie to co
było na kryształkach podobnych jak te, które miałem ja. Kilka le\ało na atłasowej
wyściółce otwartej papierośnicy, w której Hiszpan je przenosił. Obraz na ścianie
pokazywał schemat podziemi Czochy - konkretnie pod bastionem, skąd schodki
prowadziły na ni\sze poziomy.
Czekałem, czy Torquemada nie będzie oglądał następnych obrazów, ale
widocznie spłoszył go hałas i wyłączył urządzenie, zapakował je do walizki,
papierośnicę schował do kieszeni marynarki. Zatkałem otwór drewnianą zatyczką,
zapaliłem latarkę i ruszyłem do góry. Gdy znalazłem się piętro wy\ej, znowu
znalazłem drewniany kółeczek w ścianie. Wyjąłem go i spostrzegłem rozbierającą się
do snu Agnieszkę. Szybko zatkałem otwór. Nie wypadało podglądać kobiety w takiej
sytuacji.
Wszedłem jeszcze kilka stopni i nagle drogę przegrodził mi lity mur. Nigdzie
nie było śladu mechanizmu otwierającego wyjście, \adnego drewnianego kółeczka.
Wróciłem do siebie. Było ju\ bardzo pózno i zastanawiałem się, czy powinienem
sprawdzić przejście w dół. W końcu ciekawość zwycię\yła.
Ceglane schodki były śliskie od brudu. Ocierając się o ściany schodziłem
ciasną spiralą, a\ nagle tunel zaczął gwałtownie obni\ać się. Był wysokości najwy\ej
stu dwudziestu centymetrów. W ścianie dostrzegłem charakterystyczny kształt
kółeczka. Wyjąłem go i mój wzrok w ciemnościach rozró\nił witra\e i meble sali
narad.
Gdy zszedłem jeszcze kilka stopni, poziom wyrównał się. Byłem pod
posadzką sali rycerskiej. Szedłem zgarbiony, było tu najwy\ej półtora metra
wysokości. W pewnym momencie zahaczyłem o coś wystającego z sufitu. Obejrzałem
się. To była niewielka metalowa rączka. Chwyciłem ją i poruszyłem. Rozległ się
zgrzyt metalu. Zgasiłem latarkę i mocniej pociągnąłem rączkę. Przesuwała się w bok.
Moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku i bez trudu dostrzegłem, \e znajduję się w
palenisku wielkiego kominka w sali rycerskiej. Na emporze zauwa\yłem skradającą
siÄ™ IzabelÄ™ w pid\amie.
- U-hu! - nie potrafiłem zapanować nad sobą, \eby jej nie nastraszyć.
Kobieta podniosła niespodziewany krzyk. Poświeciła latarką po sali, ale ani na
moment jej promień nie trafił w wąską szparę w dnie paleniska.
- U-hu-hu! - odezwałem się raz jeszcze.
Izabela krzyknęła raz jeszcze i uciekła w kierunku swojego pokoju. Szybko
zamknąłem blaszaną pokrywę nad sobą i roześmiałem się.
Tunel przede mną obni\ał poziom podłogi, przez co szło mi się lepiej - bo
wyprostowałem się. W końcu dotarłem do ciemnej dziury o średnicy osiemdziesięciu
centymetrów. Na cienkiej lince opuściłem latarkę. Doliczyłem się dziesięciu metrów i
wcią\ było daleko do lustra wody.
Musiałem tu wrócić następnego dnia, ale z trzezwym umysłem. Stawiając
stopę za stopą odmierzałem odległość studni od wielkiego kominka pod salą rycerską.
Potem wróciłem do swojego pokoju. Dopchnąłem kredens do ściany, wykąpałem się,
wyprałem kombinezon i uło\yłem się do snu. Rano obudziłem się z uczuciem, \e
jestem bliski rozwiązania zagadki, ale ta płocha na razie myśl uciekła w odległe
zakamarki umysłu, ustępując przed łomotem do drzwi mojego pokoju.
ROZDZIAA DZIEWITY
ZNIKNICIE MARCA " WIZYTA W ZAMKU GRYF "
OSZUSTWO KANADYJCZYKA " MOJA MATA HARI "
POWRÓT DO PIWNIC BASTIONU " PODZIEMNA EKSPLOZJA
Przetarłem oczy, szybko zało\yłem spodnie i bluzę. Podbiegłem do drzwi i
otworzyłem je. Na progu stanęła zdenerwowana Małgosia.
- Nie wiesz, gdzie podział się Marc? - zapytała mnie.
- Nie, a coś się stało?
- Zniknął - Małgosia była zdenerwowana.
- Wyjechał, ot co.
- Jego samochód stoi na parkingu.
- No to kręci się po zamku... - ju\ chciałem zamknąć drzwi, ale Małgosia nie
ustępowała.
- W nocy działy się dziwne rzeczy.
- Tak? Jakie?
- Słyszałam krzyk Izabeli. Gdy przebiegała koło mojego pokoju, płakała.
Torquemada opowiadał podczas śniadania, \e słyszał jakiś rumor w ścianie.
Agnieszka czuła wieczorem, \e ktoś ją podgląda. Rano wstałam i poszłam do Marca,
\eby go zapytać, czy nasz wyjazd do zamku Gryf jest aktualny, bo akurat pogoda jest
bardzo ładna, a Michał bardzo chciał tam pojechać. Drzwi były otwarte, a w środku
panował straszny bałagan. Pościel była zimna, więc chyba Marc dawno wyszedł.
- Sprawdzałaś pościel? - zapytałem zazdrosny o taką troskę o Kanadyjczyka.
- Tak robią na filmach... - odpowiedziała Małgosia, rumieniąc się a\ po czubki
uszu.
- Poczekaj... - poprosiłem ją.
Zamknąłem drzwi i szybko przebrałem się. Wyszedłem do Małgosi i razem
pomaszerowaliśmy na drugie piętro do pokoju Marca. Było tak jak opisała
dziewczyna.
- Mo\emy tylko zamknąć drzwi i poczekać do południa, czy Marc się nie
pojawi - stwierdziłem.
W rzeczywistości troskę Małgosi wykorzystałem do bezkarnego zlustrowania
kwatery Kanadyjczyka. Panował u niego straszny bałagan. Na stole le\ał stos map i
ksią\ek - o dziwo po polsku. Zajrzałem nawet do kosza na śmieci. Zobaczyłem tam
zmia\d\ony kuferek z zestawu zabawek Michała. Wyjaśniło się, kto ukradł mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]