[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chóru w jasny prześwit kościelnej bramy, w której zabarykadowali się wyrzuceni natarciem Niemcy.
Erkaem przysłał Zygmunt z zakrystii, bo chór trzymały tylko trzy peemy. Broni było więcej, ale
strzelało trzech ludzi. W ciemnościach leżały nieruchome cztery ciała, którym zabrano broń. Jerzy, w
hełmie na głowie, teraz dopiero przeżywa to, co było: rzut i przyklęk za rzędami ław, za kolumną,
rzut i przyklęk, i krzyk z lewej strony, i jakieś idiotyczne, zapomniane, dawno mię stosowane:
 Hande hoch. I zaraz potem w nagłej ciszy:  Panie podchorąży, trzech jeńców melduje Jagiełło. I
oczywiście po sekundzie nieodzowne:  Władysław.
- Do zakrystii! Do zakrystii jeńców! - krzyczy Jerzy i przeskakując przez jakieś ciała biegnie w
kierunku majaczących w półmroku schodów prowadzących na chór. Na chórze odnalazło się ich
trzech, czwarty - Jagiełło - poszedł z jeńcami, a więc padło czterech.  Wpakowaliśmy się na ogień
wprost w gębę, ale tym razem sidolki poskutkowały - czuje łaskotanie nerwowego śmiechu w
gardle.
 Ze też - zawsze, jak już coś któryś z blizniaków zmaluje, to musi to być Władysław, a na oko
się nie różnią, obaj idą w ogień jak gdyby nigdy nic, szczęście ma ten Władysław większe czy co? -
myśli błądzą triumfujące i podniecone.
Po godzinie myśli są już inne.
 Dobrze, że nie mam ze sobą Malutkiego - Jerzy daremnie usiłuje doprowadzić do ładu swoją
parabelkę. Rozkraczona, wygięła w zacięciu elastyczny kabłąk i ani rusz nie da się złamać.
- Zawsze mówiłem, że one do chrzanu. Nie ma jak vis - komentuje Robert znad erkaemu.
- Oddychać nie było czym... - mruczy Jerzy, jakby tym usprawiedliwiał pistolet, który zasypany
odłamkami gruzu czy zmielonego w gruby kurz tynku, odmówił posłuszeństwa.
 Dobrze, że tu nie ma Malutkiego - wracają myśli. Z zakrystią mogli się porozumieć .głosem.
Kiedy Jerzy usłyszał charakterystyczny łoskot gąsienic, krzyknął rozpaczliwie:
- Butelki! Szybko butelki!
Po raz pierwszy słyszał w nocy czołgi, czuł, że to  goliat . Słyszał kroki od zakrystii (Ałła
musiała wyrwać się sama, Zygmunt by jej nie puścił) i potem już widział: upadła potknąwszy się
zapewne o ciało poległego, wstała w sekundę już objęta płomieniami. Niosła je z krzykiem takim,
który wyrzucił z pamięci krzyk ludzi krajanych i szytych bez narkozy.  Musiała mieć sporo tych
butelek - kołacze jakieś głupie myślątko, byle zagadać tamten krzyk. Jak oszalałe zamigotały
cierpiące twarze ,ze świętych obrazów, jakiś Chrystus z odłupanymi ramionami, tylko stopami
uczepiony podstawy krzyża, głową w dół, jak w salto mortale... - płonąca Ałła jak pochodnia
obdarzona straszliwym głosem zamiotła światłem wzdłuż stall, dopadła bramy. Krzyk urwał się w
łomocie wystrzałów. Skądś od zakrystii przyniosło teraz inny.
- Malutki! Malutki! - powtarzał Jerzy, jakby tamten, żywy, brał z miejsca za nią całe jego
współczucie.
W tym momencie  goliat doszedł do bramy. Na szczęście musiał rąbnąć w wysuniętą kolumnę
portalu, bo wybuch obsypał na nich lawinę drobnego gruzu, obsunął dalej złom wyburzonej już
ściany, ale nie ruszył samej budowli. I tu za wcześnie poszło kontrnatarcie. Załamało się szybko u
bramy. Jerzy szarpał się z parabelką, zły że wystrzelawszy magazynki peemu zgorączkował i
nieprzytomnie wyciągnął pistolet. Zrezygnowany, widząc, że nie usunie zacięcia bez światła, wetknął
broń za pasek od spodni.
- Nie śpij! - trącił łokciem Roberta.
Zbliżał się świt. Lekki wiatr wyziębiał resztki nocy. Z mroku wyjeżdżały majestatycznie, jak
ogromny żaglowiec, postrzępione mury kościelnej bramy. Zygmunt obchodził placówkę. Ludzie,
powaleni snem, leżeli jak trupy wzdłuż ściany zakrystii. Dwukrotnie musieli jeszcze odpierać próby
natarcia.
Kiedy Jagiełło, zluzowany przez innych, wpełznął w zabezpieczony od ognia korytarzyk
zakrystii, natrafił na śpiących, potem, w blasku wystrzelonej przez Niemców rakiety, której, odblask
lądował przez zerwany strop kościoła, poznał profil leżącego tu brata i ułożył się obok, nie
przeczuwając niczego. Tamten, trafiony w serce, dzięki zębom widocznym przez uchylone wargi miał
swój normalny wyraz twarzy, z cwaniackim półuśmieszkiem. Jagiełło ułożył się wygodnie, sprawdził
jeszcze tradycyjnie węzeł, którym przywiązywał się do broni, i zasnął.
Zygmunt przystanął opodal wejścia. ,,Co też będzie z Dębowym? - zatroszczył się teraz.
Niteczka powlokła go do szpitala, ale wyglądało, że to już na nic. Odłamek, jak gwózdz w tyle
czaszki. ,,I ten Jagiełło, szkoda chłopaka, ciekawe, który to z nich właściwie?...
Zabitego poznał po tym, że był bez broni. Obok spał drugi blizniak, wokół napięstka miał
zakręcony pasek od peemu: nawet tu, w walce, wśród swoich, przetrwała obawa przed skradzeniem
broni, wyniesiona z kwaterowych przygód.
 Ten Władysław - był czy jest? - jakoś dzielniejszy, choć obaj równi chłopcy - pomyślał nie
wiedząc, który z nich poległ. - Ale że też zmęczenie wymiecie- z człowieka wszystko - współczuł
temu, który po zwierzęcemu, twardo spał obok trupa brata.
Nie spał dowódca i ludzie na posterunkach alarmowych, nie spał erkaem na chórze, Dudzie,
stróżujący przy trzech zamkniętych w jakiejś bokówce Niemcach, i oni - jeńcy.
Jeden z nich jak gdyby czujnie nasłuchiwał. Od kiedy z głębi kościoła usłyszał jakiś
nieartykułowany, niezrozumiały dlań krzyk, którym Jerzy nieszczęśliwie upomniał się o butelki
zapalające, stracił normalną dla jeńców apatyczną bierność, stał się niespokojny i czujny. Nie miał
na sobie frencza - któryś ze zwycięzców zdarł mu go z grzbietu - i siedząc pod murem trząsł się z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl