[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na drugi dzień Kolumb z Jagiełłą siedli do opla, by rozejrzeć się w sytuacji.
Charakterystyczny mercedes Kolumba uznali słusznie za trefny . ,- Już na pierwszym
skrzyżowaniu minęli- motocykl MP, za minutę drugi...
- Po coś ty do nich walił? - wydziwiał Jagiełło.
- W powietrze, nie do nich, na dwieście metrów, bracie... - nagle Kolumb gwizdnął
przeciągle. Mijali angielską Komendę Miasta. Podwórze zatłoczone było czarnymi
limuzynami.
- Wszystkie mercedesy z miasta, szukają ciebie. To idzie na ostro... Musimy dzisiaj wyjeżdżać
- panikował Jagiełło.
Nocą przez ulice Hamburga przemknął niebieski mercedes.
- Benzyny tyle co w baku... Takiego opla dać za przelakierowanie wozu - nie mógł przeboleć
strat Jagiełło.
- A tyś dużo wziął za motor?
Hamburg był spalony dokładnie. Nie mogli dostać benzyny. Ich zapas, pięćset litrów,
zakopany w ogrodzie Polish Shipping Mission, był nieosiągalny.
- Istinno, istinno powiem wam: żadne oszczędności, żadne lokaty kapitału - monologował na
tylnym siedzeniu Robert, którego głowa musowała mocno. - Benzyna? Zakopana. Willa?
Spalona. A moja malutka, na którą, mówiliście, marnuję forsę, jest. Jest i pocieszy. Kobieta
to jedyna lokata kapitału godna mężczyzny... - bredził niestrudzenie.
Pochylony nad kierownicą Kolumb strugami świateł z reflektorów zmywał jezdnię. W szumie
opon wypadli na autostradę; odetchnęli. Za nim mrugały coraz dalsze światła opuszczonego
miasta.
To dobrze, to dobrze - dopingował Kolumb swój los, nie wiedzieć do czego. W zabójczej
monotonii krajanych reflektorami na równe plastry kawałów autostrady cieszył się wielką
zmianą. Obok siebie wyczuwał łokciem przyjaciela, z tyłu mocno pochrapywał drugi. W
rękach kierownica. Mży światło zegarów. Siła. Obrócona przeciw komu? Wystarczy, że
przeciw doli, doli, losowi przebranemu teraz w białe hełmy. W białe hełmy - przypomina
sobie karcąco Kolumb, bo wyobraznia dyktuje pościg śmierci w szarym, garnkowatym hełmie
z błyskawicami SS.
- W Bremie zatankujemy - odzywa się Jagiełło. Lojalny, pilnuje się, by nie zasnąć.
- Uhm...
- %7łal ci? - pyta.
109
- Tak - odpowiada Kolumb swoim myślom, skupionym na dawnych sprawach, nim zdąży
zrozumieć, że Jagiełło pyta o willę, forsę, pozory zadowolenia.
- Nie - uzupełnia niezrozumiale swoją odpowiedz.
- Ile mamy jeszcze kilometrów?
- Dociągniemy.
- Tylko, cholera, gdzie zatankować po nocy? A jeśli w dodatku MP z Hamburga rozesłało
jakieś meldunki, co?
- Tam Amerykanie mają swoją żonę w porcie. Polecimy do nich.
- Aha, zawsze bezpieczniej, bo to już inna parafia... - bąknął Jagiełło niepewnie i zapiął się
pod szyję. Przypomniał sobie dwumetrowych chłopców z US Navy MP, swój kołnierzyk
wówczas i mankiety, i całą resztę koszuli.
Szczęśliwie nie zatrzymywani przez nikogo dociągnęli do stacji benzynowej. Kolumb z ulgą
rozprostował nogi. Nie zrażało go wygaszone światło w dyżurce, była trzecia w nocy - facet
mógł się zdrzemnąć. Ale nie pomogło pukanie w szybę ani rąbanie w drzwi.
- Nikogo - Kolumb gwizdnął z przejęciem.
- Co jest? - wystawił głowę rozespany Robert.
- Nie ma benzyny.
- Jak to, stacyjka jest, a benzyny nie ma?
Spojrzeli po sobie. Właściwie benzyna przecież była. Kolumb rozejrzał się uważnie: pusto.
Podszedł do pompy, sprawdził kłódkę.
- Action station.
- Go - mruknął Jagiełło i ruszył w stronę bagażnika.
- I młotek - zażądał Kolumb.
Ale kłódka, wbrew pozorom, była dzielna. Zajęci watką z żelazem, nie dosłyszeli ludzi
zbliżających się na gumowych podeszwach. Rosły podoficer MP żując gumę przyglądał się z
zainteresowaniem ich poczynaniom. Dwaj policjanci przystanęli o pół kroku za nim.
Pierwszy pokapował się Jagiełło. Opanowawszy się z trudem, władczym gestem młotka
wezwał bliżej przedstawiciela władzy i głosem z lekka ochrypłym, kiepską angielszczyzną,
poskarżył się na oporność kłódki.
Podoficer językiem wpakował sobie gumę pod lewy policzek.
110
- A dispatcher?
- Nie ma.
- Aha - sierżant kiwnął głową w uznaniu wyższej konieczności i wyciągnął rękę po młotek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]