[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To domyślna kanalia. Nie będzie dzwonił, zacznie dobijać się pięścią. Zasłoni
sobie chustką usta i powie zmienionym głosem, że to telegram. Potem, nawet
nie wchodząc, wystrzeli wprost przez szparę kilka razy. Będzie celował w pierś i
w brzuch, bo mówił, że trafieni w brzuch najwięcej się męczą. Znowu nonsens.
Po co by miał hałasować, z pewnością zbiegliby się lokatorzy z innych
mieszkań. A może nie. Kto posłyszy strzał z rewolweru, kiedy na całą klatkę
schodową rozlegają się dzwięki głośników? Będę rzęził wraz z jakąś taneczną
melodią. Ta sama krew, która teraz miesza się z mydłem, zaleje moją koszulę i
ubranie. Mydlę się zupełnie różową pianą, obrzydliwość. Czy to maszynka do
golenia się rozkręciła, czy też drży mi ręka? Po co zmieniać ostrze, to tylko
skóra ze strachu zrobiła się niewrażliwa. Nie wiem, czy ze strachu skóra może
stwardnieć. Dlaczego przychodzą mi do głowy same niedorzeczności? %7łycie to
nie kryminał, życie jest znacznie prostsze. Skąd Frankowi do rewolweru?
Wszystkiemu winien telefon. I po co on dzwonił?! Franek mnie zabije.
Niekoniecznie z rewolweru, zadzga mnie nożem. Jak to on powiedział przez
telefon? Grzegorzu, chcę się z tobą dziś zobaczyć. Głos miał przy tym taki
przymilny. Trzeba się umyć .
Otworzył kran i umył sobie twarz zimną wodą. Potem zwilżył włosy mokrą
dłonią. Wydało mu się, że woda trochę go orzezwiła, ale kiedy rozejrzał się po
łazience, zobaczył że wanna, zlew, ręczniki patrzą na niego, obce i nieznajome.
Kiedy szedł przez przedsionek, wydało mu się, że znajduje się w cudzym
mieszkaniu. Nie poznał własnego palta wiszącego na wieszaku. Jakiś brązowy
kapelusz wisiał obok. Przecież to nie mój kapelusz. Na miłość boską, kto chodzi
w brązowym kapeluszu? Franek! Zatrzymał się i ręką pomacał kapelusz. Nie
bądz osłem. To kapelusz Zagajłły. Dlaczegóż ja go w takim razie nie poznaję? O,
masz tobie! Podszedł do wejściowych drzwi. Drzwi nie są zamknięte na
łańcuch, łańcuch zwisa. To nie do wiary. A klucz? Spróbował klucza w zamku.
Tak jest. Drzwi są niezamknięte. Ciarki przeszły mu po grzbiecie i uczuł
leciutkie mrowienie na policzkach. Kto osioł? Jakiś osioł zostawił drzwi
otwarte. Trzeba zrobić z tym porządek. Starej Kubłakowej wszystko wylatuje z
pamięci. Zaraz zawieszę łańcuch i przekręcę dwukrotnie klucz w zamku, o!
Trzeba po prostu skrzyczeć jej syna, kiedy ją odwiedzi. Panie inżynierze, niech
pan wpłynie na swoją matkę, żeby zamykała drzwi. Mogą się zakraść do
mieszkania i wszystko wynieść. Człowiek nie jest pewny ani dnia, ani godziny.
Oczywiście nie chodzi o złodziei, ale o Franka. Szkoda, że nie mogę o tym
powiedzieć. Ciekaw jestem, czy i w pokoju wszystko wyda mi się obce. Otóż to.
Wszedł do swego pokoju, w pantoflach, w spodniach i w rozpiętej koszuli.
Na przegubie łokcia zwisał mu włochaty ręcznik, a w garści trzymał przyrządy
do golenia. Obejrzał pokój tak, jak gdyby widział go po raz pierwszy w życiu. To
było zadziwiające! Nieprzytulny, nie zamieszkany przez nikogo lokal. Nie, w
tym pokoju nie można czuć się bezpiecznym. Gdzie lusterko? Czy wciąż jeszcze
krwawię? O, leży pod gazetą. Wziął do ręki kieszonkowe kwadratowe lusterko i
przyjrzał się w nim sobie z trwożną ciekawością. Czyjeś nieznajome,
zielonkawobrązowe oczy patrzyły na niego. Ciekawe czy można nie poznać
własnej twarzy. Dziwne. Przecież patrzę na samego siebie z ciekawością a twarz
w lustrze patrzy na mnie z wyrazem lęku. Kropla krwi ciekła mu po podbródku.
Oderwał kawałek gazety i przyłożył do ranki. Papierek przykleił się i od razu
zrobił się czerwony. Wtem głośne pukanie rozległo się w przedsionku. Już?
%7ładna inna myśl nie przyszła mu do głowy. Ktoś się dobija. Niemal podskoczył
na krzesełku, potem zamarł. Głośny, nieoczekiwany dzwonek rozbrzmiewał po
całym mieszkaniu. Dlaczego nigdy przedtem ten dzwonek tak głośno nie
dzwonił? Oczywiście, że nie otworzę. Zagajłło jest w domu. O, coś mamrocze w
przedpokoju. Czy już otworzył? Klak. To łańcuch opadł i uderzył o futrynę.
- Ktoo zamknął drzwi? Wyniosłam śmieci, wracam a drzwi zamknięte!
Nic się nie stało, to głos Kubłakowej. Niech krzyczy. Przynajmniej domowe
codzienne hałasy.
Usiadł na łóżku i zaczął wzuwać buty. Palce miał nieposłuszne. A jednak
drżą mi ręce, dlatego się zaciąłem. %7łe też dzisiaj, po tym telefonie, zobaczyłem
krew. I zobaczyłem te moje, niby własne, piwne oczy. Franek lubi piwo.
Przyjdzie do mnie na pewno po kilku butelkach pilznera. Sięgnie do kieszeni i
wyjmie jakiś kozik. Znowu o tym samym! Zadzgać człowieka nożem. to nie
takie proste. Trzeba będzie nie spuszczać oczu z jego rąk. Co to pomoże, kiedy
Franek jest o głowę wyższy ode mnie? Mam siły w mięśniach tyle, co
piętnastoletni chłopak. Obrzydliwość. Jeden but już gotów. Teraz drugi. Te
sznurowadła są stare i strzępią się na końcach. Dlaczego Franek ma przyjść do
mnie, skoro chciał się ze mną umówić w mieście? Nonsens. W bezludnym
miejscu się z nim nie spotkam. W kawiarni nic mi nie może zrobić. Miał więc
jakiś inny plan. Zadzwonił o ósmej rano, bo wiedział, że jeszcze jestem w
domu. Czy dobrze zrobiłem, że odpowiedziałem mu tak obcesowo? Może nie.
Może lepiej było grać na zwłokę. Na pewno wyczuł, że ja się go boję. Dziwne, że
nie od razu poznałem jego głos w słuchawce. - Grzegorzu, zadzwoniłem tak
wcześnie, bo wiem, że z pewnością wybierasz się do kościoła. - A kto mówi? -
Franek. - Zamilkłem. Zamiast zawołać jednym tchem: A, dzień dobry ci,
Franku - milczałem. Minęła może minuta, zanim się odezwałem. - Czy jesteś? -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]