[ Pobierz całość w formacie PDF ]
środku gigantycznej hurtowni. Stoiska - sklecone z paru desek budki,
przedzielone drewnianymi przepierzeniami - ciągnęły się w długich
szeregach. Niektórzy sklepikarze udekorowali kramy swoimi towarami:
dywanami, girlandami sztucznych kwiatów, haftowanymi obrusami.
Wyglądało to jak miniaturowe miasteczko handlowe.
Na prawo, wzdłuż ściany, usadowiły się bary szybkiej obsługi. Było to
prawdziwe królestwo smażonej cebuli i szaszłyków, popcornu i frytek,
spowite w błękitne opary tłuszczu.
Quinby potrzebowała dobrej minuty, żeby się zorientować w tym
galimatiasie. Natomiast Oscara namierzyła bez najmniejszego trudu. Stał
pośrodku przejścia w drugim rzędzie stoisk. Był bez butów i... spodni,
96
RS
jedynie w podciągniętych do pół łydki czarnych skarpetach i bokserkach w
czerwoną kratkę. Od góry ubrany był kompletnie, w kurtkę, szalik, nie
wyłączając czapki z dyndającymi nausznikami.
Quinby potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Co zrobi następnym
razem? Wskoczy do miejskiej fontanny w stroju Adama?
Zauważył ją niemal w tej samej chwili, w której ona go znalazła.
Zaczął machać do niej, przywołując gestami do siebie. Josh wprawdzie
zapowiedział, by się nim nie zajmowała, ale Quinby uznała, że lepiej będzie,
jak sprawdzi, czego staruszek chce. W przeciwnym razie mógłby podnieść
alarm i zwrócić na nią powszechną uwagę. A to nie byłoby dobrze.
Podeszła bliżej i pogroziła mu palcem.
- Znowu byłeś niegrzeczny, Oscarze.
- Tylko po to żyję, moja droga. A gdzie Josh? Znowu wysłał
zastępczynię, a sam się obija?
- Nic z tych rzeczy. Pracujemy razem, więc i ja jestem za ciebie
odpowiedzialna.
Oscar porwał ze stosu ubrań rozłożonych na ladzie parę paskudnych
trykotowych spodni dzwonów w kolorze młodego groszku. %7łwawo jak
młodzieniaszek włożył je na siebie, zapiął guzik, podparł się pod boki i
okręcił wokół własnej osi.
- I co? Jak ci się podobam? Prawda, że są w dechę?! - wykrzyknął
triumfalnie, podciągając je niemal pod pachy, spodnie bowiem były sporo za
długie. - Teraz jeszcze muszę dobrać jakiś żakiet. Błękitny, hę? Jak myślisz?
Widzisz, chciałbym oddać klimat... wiosny.
Quinby przełknęła nerwowo, niepewna, co powinna powiedzieć.
Właścicielka stoiska, duża kobieta w kwiecistej sukni, pochyliła się
nad stosem i wyciągnęła jedną sztukę.
97
RS
- O, tu masz, kwiatuszku, w tym stroju zakasujesz wszystkie ptaszki w
dzielnicy.
Oscar nastroszył się jak ptak w okresie godowym i mrugnął do
sprzedawczyni uwodzicielsko. Uszczęśliwiona, zachichotała jak nastolatka,
pomimo widocznej pięćdziesiątki i równie widocznej siwizny pod rudą
farbą. Oscar zdjął czapkę i aktorskim gestem zaczesał resztki siwych
kosmyków na łysej jak kolano głowie.
- Ile za to wszystko, słodziutka? - spytał.
- Dwa pięćdziesiąt, jak dla ciebie, kotku. Jak ci na imię?
Quinby nie słuchała dalej. Wzniosła oczy do nieba z ciężkim
westchnieniem.
- Słuchajcie, moi drodzy, poćwierkajcie tu sobie jeszcze chwilkę, a ja
tymczasem się rozejrzę, zgoda?
W sumie niezle się złożyło, że Oscar przygruchał sobie nową znajomą.
Dzięki temu była szansa, że przynajmniej przez najbliższy kwadrans nie
ucieknie zbyt daleko. A Quinby miała sprawę do załatwienia i jego
kompania była jej zupełnie nie na rękę. I rzeczywiście, Oscar nawet na nią
nie spojrzał, tak był zajęty tokowaniem.
Quinby ruszyła w stronę stoisk z antykami. Dla niepoznaki robiła to
bardzo wolno, przechadzając się między stoiskami, przystając to tu, to tam,
oglądając różne rzeczy, zagadując o wymiary, pytając o ceny. Przez cały
czas nie traciła z oczu celu tej wędrówki, którym był sklepik jubilerski.
Tyły Bonanzy" wychodziły na rozległy teren podmokły, porośnięty
kępami bagiennych traw. Przy rampach zaplecza, skąd do hali prowadziły
liczne drzwi, stało zaparkowanych kilka ciężarówek i dużych samochodów
dostawczych.
98
RS
Josh po chwili znalazł się na zapleczu. Było zawalone po sufit stosami
kartonów i skrzynek i odgrodzone od hali ze stoiskami za pomocą rozpiętej
tkaniny. Na zapleczu nie było nikogo. Josh bez przeszkód trafił do miejsca
dokładnie za sklepem jubilerskim Cindy Robinson. Stanął za stosem
skrzynek, na wypadek gdyby ktoś tamtędy przechodził. Wyjął z kieszeni
dżinsów scyzoryk i zrobił dziurkę w ciężkiej kurtynie. Przytknął oko i
rozejrzał się po sali, by wypatrzyć Quinby w tłumie.
Szła spokojnie w stronę sklepiku Cindy. Przechodziła od stoiska do
stoiska, doskonale grając rolę znudzonej klientki. Uśmiechnął się na widok
jej obojętnej, zrelaksowanej miny. Wychodziło jej to tak naturalnie, jakby
po całych dniach nie robiła nic innego.
Oparł się wygodnie o skrzynkę, żeby mieć dogodniejszą pozycję do
obserwacji, gotów w każdej chwili ruszyć Quinby na pomoc. Czekał.
Sklepik jubilerski znajdował się w lewym rogu, dzięki czemu miał
dostęp do osobnego wyjścia na zaplecze. Jego wystrój był nieco bogatszy
niż gdzie indziej - ze szklanymi gablotami wyściełanymi ciemnym
aksamitem sprawiał wrażenie solidnej i eleganckiej, choć niewielkiej firmy.
Młoda dziewczyna o krótko obciętych włosach i wesołych dołkach w
policzkach siedziała na wysokim stołku za szklaną gablotą, stanowiącą ladę.
Dziewczyna miała nie więcej niż szesnaście lat. Zdecydowanie nie mogła to
być Cindy Robinson, chyba że Kenny miał córkę.
- Czym mogę służyć? - uśmiechnęła się na widok Quinby, prezentując
urocze dołeczki w całej okazałości.
- Chcę się tylko rozejrzeć - odpowiedziała Quinby swobodnie,
pochylając się nad gablotką. - Jeszcze nie wiem, na co się zdecydować, ale
może coś mi wpadnie w oko.
99
RS
Biżuteria nie była cenna. Głównie tania, masowa produkcja. Zaledwie
parę sztuk wyglądało na bardziej wartościowe. Quinby znała doskonale tę
sztuczkę, która miała na celu odsiew ignorantów. Jeśli klient od razu
wskazał cenną sztukę, wówczas ekspedient wiedział, z kim ma do czynienia.
Quinby uśmiechnęła się sama do siebie. Mimo wszystko jej częste zmiany
pracy nie poszły na marne.
Wskazała na niewielką kameę.
- Mogę ją obejrzeć?
- Naturalnie. Piękna, prawda? Jedna z moich ulubionych tutaj. -
Dziewczyna wsunęła kluczyk do zamka i otworzyła gablotę, wyjęła
aksamitną tackę z broszką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]