[ Pobierz całość w formacie PDF ]
on był jej słońcem, ogrzewającym i oświetlającym ich prywatną
polanę.
Badał dłońmi każdy centymetr jej ciała. Dotknął obojczyków,
powiódł palcami po żebrach, w stronę przełęczy między
pagórkami piersi.
- Czy wiesz, że jesteś piękna? - szepnął
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Nawet nie
próbowała. Uniosła rękę i przesunęła nią po nie ogolonej
brodzie mężczyzny. Wstrzymał oddech i musnął palcami jej
piersi.
Brodawki stwardniały natychmiast. Gretchen nie spuszczała
wzroku z twarzy mężczyzny. Zanurzyła palce w gęstwinie
jasnych włosów.
Położył się przy niej. Ich usta połączyły się w pocałunku,
języki szukały się wzajemnie. Jedna dłoń nieznajomego sunęła
w dół, ku jej biodru. Poznał krągły kształt i podążył do zródła
rozkoszy. Krzyknęła i wpiła się w muskularne ramiona. Uniosła
biodra, zapraszając do pieszczot.
Sama siebie nie poznawała. Nie była już dawną Gretchen
Sprague. Tamta nigdy nie zachowałaby się w podobny sposób.
Nie wierzyła przecież, że miłość i seks mogą istnieć niezależnie
i nie znała zmysłowego ognia, trawiącego ją teraz w obecności
tego mężczyzny.
- Proszę... - głos Gretchen zabrzmiał obco dla niej samej,
miękko, żarliwie.
- O co? - Przeciągnął wargami po jej szyi, zostawiając na
skórze płonący ślad. - Co, kobieto pierwotna? Czego pragniesz?
- Ciebie... Ciebie całego - wyszeptała.
RS
53
Zaczął namiętnie całować jej piersi. Pieścił brodawki,
doprowadzając Gretchen do szaleństwa. Uniósł się i położył na
niej.
- Jeśli chcesz, wez mnie - powiedział półgłosem. Znów siebie
zadziwiła. Przesunęła rękę na sprężyste mięśnie jego brzucha i
jeszcze dalej. Wyczuła twardy kształt i zacisnęła palce.
Zamknął oczy i chwycił jej drugą rękę. Całował wnętrze
dłoni. Ich palce splotły się. Dotknął najczulszego kobiecego
miejsca. Gretchen nie wiedziała, co się z nią dzieje, i nie dbała o
to.
Chciała, aby to trwało. Słodkie napięcie, biały żar,
przeszywający ją na wskroś. Rozdygotana, przywarła kurczowo
do mężczyzny, szukając w jego ciele obrony przed nieznanym
żywiołem.
Wdarł się w nią jednym ruchem, głęboko, nieprawdopodobnie
głęboko. Pragnęła, aby wypełnił ją całą, aby zniknęła granica
między ich ciałami, między nimi a kwietnym rajem dookoła.
Czegoś takiego nie doświadczyła.
Poruszali się zgodnym rytmem, aż wreszcie fala rozkoszy
wyrzuciła ich na brzeg. Leżeli potem uspokojeni, objęci.
Gretchen nie chciała, aby rozwiał się cudowny czar, któremu się
poddali. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyła.
Musnął wargami jej usta i położył się obok.
- Nie! - zaprotestowała. Uśmiechnął się.
- Nigdzie nie odchodzę, G.S.
Przytuliła się, a on głaskał ją po włosach, po jej ramionach.
Czyżby Ruth miała rację? Czyżby miłość fizyczna bez
zobowiązań dostarczała najwięcej satysfakcji? Może
staroświeckie uprzedzenia przeszkodziły jej w zaznaniu
wcześniej podobnej rozkoszy?
A może tylko magia lasu, szczodrość matki natury sprawiła,
że dwoje ludzi przypieczętowało swą znajomość? Może zapach
dzikich lilii oszołomił Gretchen i spowodował jej niezwykłą
reakcję?
RS
54
Cokolwiek to było, pragnęła, aby szczęśliwa chwila trwała
wiecznie. Chciała leżeć na łące pod sklepieniem nieba, w
objęciach poety dzikości, króla lasu.
Wstrząsnął nią dziwny dreszcz. Zaakceptować to, co się stało,
znaczyło uznać, że dawna Gretchen Sprague odeszła w
zapomnienie. Wartości, które dotychczas wyznawała, okazały
się bez znaczenia. A przecież nie mogła ich przekreślić. Nie
mogła utracić tożsamości. Nie mogła też pozostać w lesie na
zawsze. Zadrżała.
- Zimno ci?
- Troszeczkę - szepnęła, zbyt przestraszona powagą swych
rozmyślań, aby się nimi dzielić.
Skinął głową. Pocałował ją w czoło, wstał i podał jej rękę.
Zachodzące słońce znajdowało się już poniżej koron drzew.
Aąka pogrążyła się w cieniu.
Podeszli do skały, na której zostawili ubrania. Wspólnie
rozbili namiot. On zajął się przeniesieniem bagaży, ona -
rozstawianiem kuchenki i przyrządzeniem makaronu z serem.
Miała nadzieję, że proste czynności gospodarskie? oderwą ją
od poważnych myśli, od których nie mogli się opędzić. Tak się
jednak nie stało. Przez cały czas zastanawiała się nad zaistniałą
sytuacją. Kim był nieznajomy? W jaki sposób zdołał rozpalić w
niej namiętność i tak wspaniale ją zaspokoić?
Znała Jacka przez dwa i pół roku i w jego ramionach nigdy
nie zapominała się bez reszty. Marzyła o burzliwych
uniesieniach, lecz sądziła, że najpierw dwoje ludzi musi się
dobrze poznać, a dopiero potem dawać sobie fizyczną
satysfakcję.
Nie mając doświadczenia w tych sprawach, uważała, że
miłość i wzajemny szacunek powinny poprzedzać seksualne
spełnienie. Mężczyzna, którego spotkała przed dwoma dniami,
nie mógł z pewnością rozumieć potrzeb jej ciała.
Udowodnił coś wręcz przeciwnego. Może sprawiła to magia
chwili, a może po prostu miała fałszywe pojęcie o
RS
55
mężczyznach? Była osobą dość trzezwo i mocno stąpającą po
ziemi, nie przypisywała więc zbytniej roli szumowi wodospadu i
woni dzikich kwiatów. Musiała zatem przyjąć do wiadomości
wytłumaczenie Ruth: i przelotny romans, i seks bez zobowiązań
potrafią zaspokoić kobietę. Ten wniosek wydał się Gretchen nie
do przyjęcia.
Szukała innego wyjaśnienia. Może jej towarzysz jest
doświadczonym kochankiem? Może kochał się z tyloma
kobietami, że doskonale wiedział, jak doprowadzić je do
najwyższej rozkoszy? Przeczytał to i owo na temat technicznych
chwytów...
Wydało jej się to tak absurdalne, że omal się nie roześmiała.
Nie wyobrażała sobie, aby miłośnik natury studiował
podręczniki. Kierował się raczej instynktem, intuicją.
To, co zaszło między nimi, wydawało się czymś
spontanicznym, instynktownym właśnie, nie zaś wytężonym czy
świadomym. Nikt nie mówi liliom, Wy wystawiały płatki do
słońca, a strumieniowi, aby płynął w dół. Nieubłagane prawa
natury pchnęły ku sobie dwoje ludzi. Intelekt nie miał z tym nic
wspólnego.
Ruth chyba się nie myliła. Miłość i seks to dwie oddzielne
sprawy. Gretchen z pewnością nie kochała swego towarzysza,
chociaż niewątpliwie pociągał ją fizycznie. I nawet nie znała
jego imienia.
Tak powinno pozostać. Nie chciała i nie potrzebowała
miłości. Korzystała z szansy, aby dojść do siebie po doznanym
zawodzie.
Kiedy mieszała makaron, poczuła, że mężczyzna stanął za jej
plecami. Ukląkł i zaczaj masować napięte mięśnie karku i
pleców Gretchen.
- Jak dobrze - zamruczała zadowolona.
- Wszystko, co ciebie dotyczy, jest dobre - zauważył. Uniósł
jej włosy i pocałował w szyję. Zalała ją fala gorąca.
RS
56
Natychmiast zapomniała o dręczących ją pytaniach. Znała już
odpowiedz.
- To miejsce, miłośniku natury... Wiedziałeś, gdzie go szukać.
Jak je znalazłeś?
Pochylił się nad kuchenką. Nabrał na widelec trochę
makaronu i spróbował. A potem powiódł wzrokiem po łące i
liliach, zmieniających kolor w zapadającym zmroku.
- Trafiłem tu przed kilku laty. Pierwszy raz przeszedłem
wtedy ten odcinek szlaku appalaskiego. Zaprowadził mnie szum
wody. To był bezwietrzny dzień i dałbym głowę, że słyszę szum
wodospadu. Postanowiłem do niego dotrzeć.
- Mogłeś zabłądzić.
- Warto było podjąć ryzyko - oznajmił, wzruszając
ramionami.
Spojrzała badawczo, zaciekawiona dwuznacznością jego
słów. Uśmiechnął się szeroko.
- Byłeś wtedy sam?- Gretchen musiała zaspokoić swoją
ciekawość.
- Hmm... Czy byłem sam? Kiedy?
- Kiedy odkryłeś tę polanę.
- Idę tym szlakiem już czwarty raz i jeszcze nigdy nie miałem
towarzysza wędrówki. - Chwycił dłoń Gretchen i podniósł ją do
ust. - Jestem jednak pewien, że nie ja jedyny znalazłem to
miejsce - dodał wesoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]