[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szumnie i dumnie dokoła toku taneczny korowód prowadził.
- Owszem! Przecież pięty do tańca poruszył! - zawołała w tłumie Starzyńska.
On zaś w tym miejscu, gdzie muzykanci siedzieli, stanął, przez co też wszystkie pary zatrzymać się
musiały, i swoim pięknym głosem nie tylko na całe gumno, ale na ogród, drogę i szerokie pole
zaśpiewał:
Zwieci księżyc, świeci
Około północy,
Ciebie przestać kochać
Nie jest w mojej mocy!
Ten przyśpiewek po prostu zachwycił wszystkich, szczególniej kobiety. Aż w dłonie uderzały i chichotały
z uwielbienia. Póki dął się, to dął się, ale jak przestał, to już go nikt nie prześcignie, nawet pan
Jaśmont, który ślicznie tańczy i jeszcze śliczniej mówi, ale do śpiewania to już bynajmniej nie zdatny.
Ale pierwszy drużbant, czy to ambicją powodowany, czy dla rozweselenia Jadwigi, która nadęta i jak
nieżywa poruszała się przy nim, na tym polu także popisać się spróbował. Po kilku zwrotach tańca z
kolei jak wryty stanął i bardzo cienkim dyszkantem, niezupełnie na nutę krakowiaka, zaśpiewał:
Powierzchowność często myli,
Szczególniej kobiety,
Chociaż oczko łzą umili,
Lecz serce, niestety!
I niepotrzebnie z Jankiem w zapasy wchodził, bo pokazało się, że wcale z czym popisywać się nie miał,
i przyśpiewek niestosowny wynalazłszy, i w słuchaczach obudziwszy nawet zdziwienie: jakim sposobem
taki duży mężczyzna mógł taki cienki głos z siebie dobywać? W zamian kruczowłosy Osipowicz z
błękitnooką Cecylką Staniewską, jakby umyślnie przed matką jej stanąwszy, prawie tak pięknie, jak
Janek, zaśpiewał:
Koło domu steczka,
Chowaj, matko pieska:
Masz córeczkę ładną,
To ci ją ukradną!
I ogromny Domunt, znowu z malutką Siemaszczanką, jak z dzbankiem po wodę idący, więcej gromko
niż melodyjnie huknął:
Za rzeką, za Niemnem,
Kukaweczka kuka
Mam tego za dudka,
Kto posażnej szuka!
Ale krakowiak już się kończył i inni, choćby chcieli, do śpiewania nie mieli czasu. A tylko Janek jeszcze,
jak do przyśpiewków hasło dał, tak je i zakończył, nie w porę nawet, bo przed samym końcem tańca,
krótko, lecz dobitnie wyśpiewując:
Najpierwsze kochanie
Kiedy serce chwyci,
Radością i smętkiem
Dosyć je nasyci!
Po czym zaraz tancerkę swoją jak piórko dokoła siebie okręcił i na jedno kolano przed nią przypadając
rękę jej do ust przycisnął. I w tym jeszcze starszy drużbant chciał go naśladować, ale nie mógł, bo
Jadwiga gwałtownie ręce swe mu odebrała i nie czekając, aby ją, jak to czynili wszyscy, ku siedzeniu
jakiemu odprowadził, ze wzdętą piersią i roziskrzonymi oczami, ponura i grozna, plecami odwróciła się
do niego i z gumna wyszła. Wychodząc niby burza, oddychała głośno, łokciami i piersią ludzi roztrącała,
a wzrokiem ścigała wychodzącą też na otwarte powietrze parę. Zcigała ją wzrokiem i dobrze widziała,
jak w jarzębiny ubrana głowa panny w szczęśliwym niby zapomnieniu pochylała się ku ramieniu
kawalera, który, z jarzębiną u szarej siermiężki a twarzą w płomieniach, wciąż coś do niej mówił...
Muzyka grać przestała, młodzież zmęczona i zarazem rozhulana rozsypała się pod odkrytym niebem, na
którym gwiazdy przygasać zaczynały przed wschodzącym u dalekiego skrętu rzeki, jakby z jej toni
wyłaniającym się ogromnym, jaskrawym księżycem. Część młodzieży z zapalonymi papierosami wyszła
na pole, ale więcej było takich, którzy wyrzekając się przyjemności palenia w bliskości gumna pozostali,
pojedynczymi parami rozpraszając się po ogrodzie, zielonej uliczce i śliwowym gaju. Gwar przycichł,
rozmowy stały się cichsze, gdzieniegdzie zupełnie ciche; pod blednącymi gwiazdami skrzydło Erosa
wonią miry i mirtu napojone łagodnie muskało te głowy tańcem i śpiewem rozgrzane. Pod ścianą
gumna na stosie belek i po kolana w chwastach siedząca para szeptała.
- Jak Boga kocham - szeptał mężczyzna - stryj i brat nadaremnie lękają się i młodymi twymi latami
mnie od szczęścia odgradzają. Czy ja zwierz jestem albo barbarzyniec, abym pracą nad siły kochanej
kobiety zdrowie nadwerężał? Toż i u brata rączek na krzyż nie składasz, a w mężowskim domu więcej
pracować ci nie przyjdzie, na to przysięgam! Służącą wezmę, sam sobie ręce mozołami okryję, a
Antolka przy mnie zbytecznych męczarni nie dozna... Czy Antolka temu wierzy i moją stronę trzyma?
czy też mam, nieszczęśliwy, długo jeszcze sierotą żyć na tym świecie?
Szept kobiecy odpowiedział:
- Pan Michał wie, że ja od stryja i brata zależę. Oni mnie wyhodowali, nijakiej krzywdy nigdy nie
uczynili, a przeciwnie, zawsze od nich dobroci i przyjazni doświadczałam... Co oni zechcą, tego i ja
zechcę; jak każą, tak ja postąpię...
- Dobrze! owszem! jaż Antolki nie namawiam, aby przeciwko stryja i brata sępem stawała... Ale już
chciałbym raz się dowiedzieć, już raz chciałbym tą pewność mieć, że Antolka sama jest za mną...
I jeszcze ciszej pytał:
- Czy Antolka czuje kiedy, że miłość w serduszku mruczy i spać, jak potrzeba, nie daje mój obraz przed
oczami stawiając?
Nie wiadomo, jaką była odpowiedz, ale zapewne pomyślną, bo szept męski śmielszym stał się i
nalegającym.
- Gołąbek nawet samiczkę w dzióbek bodzie kochanie jej chcąc pokazać! Czyż mnie tyle nawet nie
wolno, co gołębiowi? Jak cudzemu mnie przy Antolce siedzieć wonno, ale głodno!
Pod świrnem zaś świeciła biała suknia, a obok niej wysmukły młodzieniec z cicha przemawiał:
- Tak, moja droga Maryniu, wyjadę stąd pełen szczęścia, że cię znalazłem taką, o jakiej marzyłem:
prostą, skromną, pracującą, zdolną zrozumieć i kochać te zadania, które kobieta oświecona i szlachetna
dziś pełnić powinna...
- Kiedyż ja, Widziu, tak mało oświeconą jestem, tak mało jeszcze wiem i umiem...
- Prawda, że wiele jeszcze uczyć się musisz, ale nie tylko z książek... od życia i od ludzi także, i
najwięcej... Ludzi kochaj, ludzi badaj, z ludzmi żyj...
- A jak pojedziesz, czy napiszesz kiedy do mnie?
Czy kiedy przyślesz mi jaką książkę?
- Będę pisał, będę ci książki przysyłał i ani przez jeden dzień nie zapomnę o tobie, moja ty najmilsza i
najlepsza. A gdy już na zawsze wrócę i w Korczynie zamieszkam, wtedy już nigdy rozstawać się nie
będziemy, ale zawsze razem dla naszych drogich idei walczyć i pracować. Czy dobrze, Maryniu? Czy
chcesz tego? Dobrze?
U białej sukni dwie splecione ręce gestem zachwycenia wzniosły się w górę.
- O, Widziu, Widziu, ty mi niebo na ziemi ukazujesz i czuję sama, wiem, że na nie zapracować, zasłużyć
powinnam!
U brzegu śliwowego gaju stała Jadwiga Domuntówna w gronie kilku dziewcząt i chłopców, którzy wkoło
niej żartobliwą rozmowę wiedli. Pierwszemu drużbantowi, który na fochy bohdanki swej nie zważając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl