[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie telefonował do niego o takiej porze.
- Jason.
Poznał zapłakany głos Dany i serce zabiło mu nie-
spokojnie.
- Co się stało?
- Znowu Sammy. Wiem, że nie powinnam dzwo-
nić do ciebie po tym, jak się zachował, po tym, jak ja
się zachowałam, ale już sama nie wiem, co robić.
Poza tobą nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc.
- Co on zrobił? - zapytał i od razu pożałował,
S
R
że zabrzmiało to tak, jakby spodziewał się najgor-
szego.
- Niczego nie zrobił - nasrożyła się. - Po prostu
zniknął. Kiedy wróciłam, nie było go w domu. Nie
przejmowałam się tym aż do jedenastej, bo w week-
endy to jest ta właśnie godzina, o której wolno mu
najpózniej wrócić do domu. Kiedy czasem chciał
wrócić pózniej, zawsze mi o tym mówił, i ustalali-
śmy porę. Poza tym zawsze dzwoni, jeśli coś mu
wypadnie - dodała, jakby chcąc uprzedzić atak Ja-
sona.
- Zaraz przyjeżdżam. Jason sięgnął po ubranie.
- Dzięki.
Była taka bezradna, taka słaba. Poczuł ucisk w
piersi na samą myśl o tym, jak bardzo musi być prze-
rażona. Pomyślał ze złością, że tym razem nie daruje
smarkaczowi, że da mu wreszcie porządną nauczkę.
Jak on może w ten sposób traktować siostrę, która
wychodzi ze skóry, żeby zaspokoić jego potrzeby, na
której od tylu lat spoczywa troska o jego utrzymanie
i wychowanie!
Ona poświęca się dla niego bez reszty, a ten drań
wcale tego nie docenia.
Na miejsce dotarł w rekordowo szybkim czasie.
Pędem wbiegł na górę. Dana od razu otworzyła
S
R
drzwi, słysząc jego kroki na schodach. Malujące się
na jej twarzy uczucie ulgi mieszało się z rozczaro-
waniem. Rozumiał to. Z pewnością modliła się, by
przybysz okazał się jej bratem. On, Jason, był na
drugim miejscu.
Spojrzał na jej mokre od łez policzki i wziął ją w
ramiona. Wydała mu się taka krucha, jakby strach
odebrał jej całą siłę. W niczym nie przypominała zu-
chwałej Dany.
- Masz jakieś wiadomości? - zapytał miękko. W
odpowiedzi lekko pokręciła głową.
- Wejdzmy do środka i zastanówmy się chwilę.
- Muszę iść go szukać - powiedziała.
- Chodzenie po ulicach o tej porze niczego nie
da, jeśli nie będziemy mieć planu. Wejdzmy do
środka. Nastaw kawę i po kolei powiedz mi o wszy
stkich miejscach, do których mógł pójść.
Ręka jej drżała, kiedy nasypywała kawę. Jason
wyjął łyżkę z jej rąk, posadził Danę na krześle, po-
tem zebrał rozsypaną kawę i postawił dzbanek na
gazie. Kiedy wszystko było gotowe, usiadł obok niej
i ujął jej lodowate dłonie.
Wyglądała naprawdę żałośnie. Popatrzyła mu pro-
sto w oczy.
- Jeszcze nigdy nie zrobił czegoś takiego. Nig-
dy. Może coś mu się stało?
S
R
- Nie martw się. Zadzwonimy zaraz na policję,
sprawdzimy szpitale. Znajdziemy go.
- Na policję?
Wyglądała na przerażoną.
- Dowiedzieć się, czy nie został ranny w jakimś
wypadku.
- Dobrze - zgodziła się z ociąganiem. - Ale czy w
takim razie nie dzwoniliby do mnie? Ma w doku-
mentach moje dane i numer telefonu.
Przychodziło mu na myśl kilka powodów, ale wo-
lał nawet o nich nie wspominać.
- Niekoniecznie.
Zrobiła ruch, jakby chciała się podnieść.
W takim razie chyba powinniśmy zacząć?
Najpierw wypij trochę kawy. Jadłaś coś wie-
czorem?
- Kanapkę. - Widząc jego sceptyczne spojrzenie,
dodała: - Naprawdę. Aż do jedenastej, kiedy Sammy
powinien wrócić, ani trochę się nie denerwowałam.
- W porządku. Wypij kawę, a ja zacznę dzwonić.
Gdzie masz książkę?
- W pokoju. Leży przy telefonie.
- Zostań tutaj i spróbuj się uspokoić. Zaraz przyj-
dę do ciebie.
- Było do przewidzenia, że nie zostanie sama
S
R
w kuchni. Obawiał się, że przysłuchiwanie się jego
pytaniom może ją dodatkowo rozstroić, Dana jednak
zupełnie dobrze zniosła kolejną godzinę.
Stawała się coraz spokojniejsza i podziwiał ją za
to, ale w głębi duszy żałował, że nie szuka ukojenia
w płaczu. Wolałby łzy czy krzyki niż ten nienatural-
ny spokój.
Policja nie miała żadnych informacji o chłopcu.
Podobnie szpitale. Jason zadzwonił do ostatniego na
liście.
- Nic z tego - powiedział i odłożył słuchawkę.
Dana rozjaśniła się lekko.
- To chyba dobrze, co? To znaczy, że nic mu się
nie stało ani nie jest aresztowany
Według Jasona Sammy nie miał absolutnie żad-
nego wytłumaczenia, że nie zadzwonił. %7ładnego.
Jeśli okaże się, że naprawdę nic mu się nie stało i
chciał w ten sposób jedynie zademonstrować swoją
niezależność, chyba sam osobiście zapakuje go do
szpitala.
- Tak - potwierdził, mając nadzieją, że choć tro-
chę uspokoi Danę. - Nie ma powodu do zmartwienia.
Nagle zerwała się z miejsca i chwyciła kurtkę.
- Idę go szukać. Przecież musi gdzieś być.
- Dano, proszę cię, nie rób tego.
S
R
- Nie mogę tak tu siedzieć.
- Możesz. - Nie słuchała go. - Zostań - poprosił,
kiedy już sięgała za klamkę. - Ja pójdę. Sammy może
wrócić albo zadzwonić. Powinnaś być wtedy w do-
mu.
Dopiero kiedy obiecał przeszukać sąsiednie rejo-
ny, zdjęła kurtkę i usiadła na kanapie, podciągając
kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Uścisnął
jej dłonie i musnął ustami jej policzek.
- Postaraj się nie denerwować. Co pół godziny
będę się z tobą kontaktować. Może przyjdzie ci do
głowy jeszcze coś, jakieś miejsce, do którego mógł
pójść, czy jacyś znajomi, u których mógł zostać na
noc.
Siedziała ze wzrokiem wbitym w telefon.
Godziny mijały jedna za drugą. Z każdą kolejną
Jason był coraz bardziej spięty. Wprawdzie chłopiec
doprowadzał go do furii, a Dana, za każdym razem
broniąca brata do upadłego, wiązała mu ręce, ale na-
prawdę nie chciał, żeby Sammy'ego spotkało coś
złego.
Ten dzieciak miał takie zdolności! Właśnie fakt,
że tak bezmyślnie je marnował, najbardziej wypro-
wadzał go z równowagi. Jak można tak nonszalancko
i lekkomyślnie odrzucać to wszystko, czym ob-
darzyła go natura, i tak beztrosko zaprzepaszczać
S
R
możliwości, które zawdzięczał uporowi i poświęce-
niu siostry! Na litość boską, w jaki sposób dotrzeć do
tego smarkacza?
Każdy kolejny telefon do Dany potęgował jej lęk o
brata. Słyszał to w jej głosie. Kiedy wreszcie nad ra-
nem wrócił do jej mieszkania, była w panice. Zresztą
on sam też znajdował się w podobnym stanie.
- Sammy prawdopodobnie został na noc u ja-
kiegoś znajomego - pocieszał ją, choć sam w to nie
wierzył.
Dana też nie wyglądała na przekonaną. Wpraw-
dzie starała się nadrabiać miną, ale widać było, że
robi to resztkami sił. Jason gotów był na wszystko,
by dodać jej choć trochę otuchy.
- Nie jesteś głodny? - zainteresowała się nagle. -
Mam jajka.
Jason pokręcił głową.
- Nie. Zrób mi tylko trochę kawy, żebym się
rozgrzał. Wypiję i pójdę jeszcze raz.
- Pewnie go nie znajdziemy, prawda?
Głos się jej łamał.
Początkowo chciał skłamać, ale nie mógł tego
zrobić. Przyciągnął ją do siebie.
- Chyba nie, jeśli on sam nie będzie tego chciał.
Ma szesnaście lat i jest dość rozgarnięty. Mam prze-
S
R
czucie, że wróci do domu dopiero wtedy, kiedy bę-
dzie do tego gotów.
- Ale dlaczego w ogóle gdzieś poszedł? Nawet nie
pokłóciliśmy się. Kiedy rano wychodziłam z domu,
wszystko było w porządku.
- Kochanie, to może wcale nie ma nic wspólnego
z tobą. Może doszło do jakichś nieporozumień z tymi
jego kolegami i uznał, że musi się przed nimi ukryć?
Trudno przewidzieć, co takiemu chłopcu może strze-
lić do głowy. Może zrobił coś, co mogłoby cię zde-
nerwować, i teraz boi się do tego przyznać. Kiedy
dokuczy mu głód i samotność, może wreszcie zro-
zumie, że ucieczka z domu niczego nie rozwiązuje.
- Chciałabym być aż tak o tym przekonana jak ty.
Jason wcale nie był pewien, czy ma rację. Wie-
dział tylko, że oddałby życie, by przywrócić jej spo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl