[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ny i wstążeczki. I nagle coś się w niej przełamało, coś pękło. Oczywiście, że to
się jej podoba, bardzo! Jeszcze nikt nie zrobił dla niej czegoś takiego.
Roześmiała się perliście, uszczęśliwionym wzrokiem popatrzyła po odmie-
nionym wnętrzu, zatrzymując spojrzenie na zabawnym pingwinie siedzącym na
biurku. Przysięgłaby, że zwierzak puścił do niej oko.
- Co się tutaj dzieje? - wykrzyknęła.
- Mamy walentynki. Nie widać?
Odwróciła się i popatrzyła na niego.
- Nie miałam pojęcia, że je obchodzisz.
Kane uśmiechnął się, postawił bombonierkę na biurku i wziął dziewczynę w
ramiona. Przytulił ją mocno.
- Zapraszam cię dziś na kolację. Zarezerwowałem stolik w ,,Le Jardin".
- Och, ale...
- Nie przyjmujÄ™ odmowy.
R
L
T
Westchnęła. Oczy mu błyszczały, ale nie budziło to w niej niepokoju.
Odetchnęła lżej.
- Z przyjemnością - powiedziała szczerze.
Zadowolony kiwnął głową i przygarnął ją bliżej.
- Teraz przyszła pora na buziaka - oznajmił, jakby była to rzecz najbardziej
naturalna na świecie.
- O nie! - obruszyła się, odpychając go.
Zrobił minę jak chodząca niewinność.
- To tradycja. Tak jak z jemiołą.
- Walentynki to nie Boże Narodzenie - odparła, choć nie mogła już dłużej
powstrzymywać śmiechu.
- To nowa tradycja. Właśnie ją zainicjowałem. Buziak na walentynki.
- Kane, naprawdÄ™ nie wiem...
- Ale ja wiem.
Miał to być zwyczajny przyjacielski pocałunek. Oboje tak planowali. Stało
się jednak inaczej. Wydarzyło się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało.
Gdy tylko Kane dotknął jej ust, Maggte mimowolnie oddała pocałunek. Zro-
biła to bez zastanowienia, zupełnie bezwiednie. Ciepło bijące od jego ciała, deli-
katny zapach kojarzący się z wiosną i winem, coś tajemniczego i zmysłowo
prowokującego, a jednocześnie budzącego trudny do określenia dreszczyk przy-
jemnego niepokoju - to wszystko sprawiło, że zapomniała o bożym świecie i z
obezwładniającą rozkoszą wsłuchiwała się we wzbierający w niej, wszechogar-
niający płomień.
R
L
T
- Och! - wykrzyknęła, odskakując od niego, przerażona dzikim, nieposkro-
mionym pragnieniem, jakie obudziła w niej jego bliskość.
Jego oczy lśniły tajemniczym blaskiem. Uśmiechnął się leciutko.
- Chyba nie powinniśmy więcej tego robić rzekł cicho.
Co to miało znaczyć? Czyżby czuł to samo co ona? Czy może zaskoczyła go
jej reakcja i wolał zachować dystans? Maggie przełknęła ślinę. Nie odrywała od
niego oczu. Czuła się nieswojo. Tego, co się stało, nie da się zapomnieć. Jedyny
sposób, to trzymać się od niego jak najdalej. Tylko jak to zrobić, jeśli już wkrót-
ce mieli zostać małżeństwem?
Nagle o czymś sobie przypomniała. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Ja też mam dla ciebie walentynkę. - Sięgnęła do torebki i wyjęła zrobione
dzisiaj zdjęcie USG. Właściwie to dla nas obojga. - Podała mu kopertę. - Oto
twoje dziecko.
Pierwszy raz tak powiedziała. Patrzyła, jak Kane bierze
R
L
T
82 RAVE MORGAN
od niej zdjęcia i ogląda je z napięciem. Wyraz jego twarzy zastąpił słowa.
Cały jej opór stopniał w jednej chwili. Jak nie pokochać kogoś takiego? Bez
wątpienia Kane był najmilszym mężczyzną, jakiego poznała.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Kolacja w Le Jardin" była wspaniała. Zamówili chilijskiego okonia i sza-
franowy rosół z homara, a potem zasłuchali się w romantyczne piosenki Edith
Piaf, wykonywane przez szczupłą artystkę w obcisłej trykotowej sukience i
czarnym berecie.
- Ach, jakie to piękne! - usłyszeli zachwycony głos przechodzącej obok nich
kobiety. - Przypomina mi lata czterdzieste w Paryżu.
Maggie pochyliła się w stronę Kaneła.
- Przecież Paryż z tamtego okresu kojarzy się raczej z wojną. Co w tym
pięknego?
Kane uśmiechnął się z zadumą.
- Wtedy ludzie jeszcze w coś wierzyli. Choćby w słuszność walki z wrogiem.
Maggie popatrzyła sceptycznie.
- Moim zdaniem nie różnili się zbytnio od nas.
- Czy ja wiem? Zwiat bardzo się zmienił. Brakuje autorytetów, trwałych za-
sad, punktów odniesienia. Potrzeba nam więcej wiary, więcej pewności.
Maggie skinęła głową.
- Racja - wyszeptała, przenosząc się na chwilę w bezpowrotnie minioną
przeszłość. Tak, trochę więcej wiary...
R
L
T
Kelner dyskretnie podszedł do stolika i nalał Kane'owi odrobinę wina. Zafa-
scynowana Maggie przyglądała się, jak Kane w skupieniu smakuje trunek. Po-
dziwiała emanującą z niego spokojną pewność siebie. Ciepły blask świecy pod-
kreślał rysy twarzy, odbijał się w ciemnych oczach. Prawdziwy dżentelmen.
Nagle poraziła ją nieoczekiwana myśl: Co ja tutaj robię?
Kane to wspaniały mężczyzna. Dawno o tym wiedziała. Teraz, przy bliż-
szym poznaniu, jeszcze zyskał. Wrażliwy, otwarty, miły w obejściu. Jak bardzo
na korzyść zmieniłoby się jej życie, gdyby go miała u boku. Gdyby tylko...
Nie kochał jej. To fakt, z którym niestety musiała się pogodzić. Gdyby
istniała choć minimalna szansa... Miała zbyt wiele rozsądku, by się łudzić. W
końcu pracowała z nim już dwa lata i zawsze była dla niego jedynie asystentką.
Najmniejszym gestem nie okazał, że widzi w niej kobietę. Teraz, rzecz jasna,
sytuacja się zmieniła, ale wyłącznie z powodu dziecka. Kane owi zależało na po-
tomku. Nie mogła mieć o to żalu. Jej przecież zależało na tym samym.
Kane aprobująco skinął głową kelnerowi i przeniósł błyszczący wzrok na
Maggie.
- Masz ochotę zatańczyć? - zapytał miękko, pochylając się w jej stronę.
- Zatańczyć? - powtórzyła ze szczerym zdumieniem, zupełnie jakby zapro-
ponował jej taniec na stole. Zatańczyć z Kane em? Taki pomysł wprost nie mie-
ścił się jej w głowie. Kane roześmiał się.
Poczuła, że pieką ją policzki. Nie wiedziała, jak to się stało, ale Kane po-
prowadził ją na niewielki parkiet. Czar nastrojowej muzyki przywodził na myśl
obraz francuskiej bohemy, tańczącej w upalne noce w przytulnych kafejkach na
paryskich bulwarach.
R
L
T
Uczucia, jakie ją przepełniały, stawały się coraz bardziej gorące i nieokieł-
znane. Bała się samej siebie. Gdy Kane przygarnął ją bliżej, zesztywniała w
obawie, że domyśli się, jak działa na nią ta bliskość.
Daremnie się opierała. TAiż przy uchu czuła ciepło jego oddechu. Jeśli
zamknie oczy, usłyszy bicie jego serca. Choć może to jej serce lak trzepocze się
w piersi? Już sama nie wiedziała. Ten szaleńczy, niespokojny rytm, któremu le-
piej się nie poddawać, nie wsłuchiwać w jego przyspieszone, rozkosznie słodkie
drżenie...
Zamknęła oczy. Muzyka przeniosła ją w inną rzeczywistość. Pozwoliła się
prowadzić, wtuliwszy się w jego ramiona. Ach, zapomnieć o wszystkim, poddać
się chwili, wmówić sobie, że może kiedyś nadejdzie dzień, gdy Kane ją pokocha
- wtedy mogłaby zatracić się w tym tańcu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]