[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chrystus, syn Boży. Bóg jest człowiek! mówił z naciskiem i ręki podniesieniem...
Przerwała im wnet jakaś baba histeryczna, znów brzemienna czy też wzdęta tylko karto-
flanym brzuchem na ciele chudym jak kościec. Owinięta w chustę doskoczyła do nich z ulicy
i, słuchając czujnie, wdychała słowa gorączkowymi usty. I nuż zawodzić niezrozumiale dla
chłopów onych:
Ludzie wy moi! Męża mi wzięni na ona wojnę. Sześcioro mam: powyzdychamy jak te
myszy po cudzych kątach. Ludzie wy moi, gdzie zmiłowanie jest?! Prawdaż to, co powiadają,
że światu na koniec... Prawdaż to, że zmiłowanie będzie. I koniec wszystkiemu!
I jęła targać się koło kiecki.
Ostatni grosz z siebie wydrÄ™.
Olbrzymy tymczasem, opanowawszy ruch uliczny, szły teraz mocnym krokiem, ryże bro-
dy wystawiały się w uroczystym skupieniu. Szła ta chmara ciżby obcej z swym niezrozumia-
łym oremus przy podnoszonej raz po raz pogrozie basowego przyjęku. Nad te dudy monoton-
nego mruku wybijał się stekiem bas najgłębszy i zawodził przodownie psalm:
Panie, przecz się rozmnożyli, co mnie trapią? wiele ich powstaje przeciwko mnie!...
Ano ty, Panie, jesteś obrońca mój, chwała moja i podwyższający głowę moją!...
Profesor uszom swym nie wierzył: acz w mowie z trudem rozumianej, słyszy przecie naj-
wyrazniej ten psalm Dawidowy. I błyskawicą przemknęły mu w pamięci wszystkie te obrazy
bezdusznego zmaterializowania ludzi, na jakie przez całą noc patrzał, by o świcie zanurzyć
się po tych zaułkach w najbrudniejsze kałuże nędzy z piętnem odziczenia i wschodniej gnu-
śności, wyciskanym na całym bytowaniu ludzi. I oto wichry przypadkowe wtrzepały w ulice,
niby ptaki wróżebne, te kruki Wschodu.
A myśl wracała mu uparcie w te natłoki dosytniej ciżby po salonach tamtych, gdzie otru-
piały w zastoju uczucia i namiętności wszelkie. Zaś targnięta wyobraznia kładła tym piel-
grzymom bogomolnym i te jeszcze psalmy Dawidowe:
Albowiem nie masz w uściech ich prawdy: serce ich jest marne, grób otwarty gardło ich, języki swymi zdra-
dliwie poczynali...
Oni to, myślał, tego ludu po zaułkach:
...boleść poczęli i urodzili nieprawość jego.
Na wierzch głowy ich nieprawość jego spadnie.
Dół otworzyli i wykopali go: i spadną w dół, który uczynili.
115
IdÄ… tymczasem ci dziwni ojce brodacze, dusz jakoby budziciele i poborcy, wkraczajÄ… w
miasto obce, zagłuszone w bezduch jednych, a odziczenie drugich, idą niby te mnichy śre-
dniowiecza z niewiadakÄ…d, niosÄ… duszy niezgaszonÄ… pochodniÄ™.
I zapadły mu nagle myśli w dale przeszłości, przywodząc na pamięć tłuszczę podobną i
równie obcą, zbliżającą się po nocy do murów miasta. Słychać po basztach głuche sygnały
rogów i nałażących tłumów zaszum ogromny. Widzi nieomal tę czerń dziką a obcą, w kupę
zebraną po gościńcach Europy całej: tę krwawą ahańczę biczowników, nałażącą z wrzaskiem
Kyrie elejson w ulice... Aokietkowego Krakowa. I przypomina mądrość jego, żenącą przez
pachołków swoich precz za miasto: w świat czy piekło, skąd wyszła, tę szarańczę anarchii
spod Chrystusowego znaku, tę zarazę rozpętania pesymistycznego w tłumach ducha chrze-
ścijan i czyśćcowego po miastach Europy zamętu. Lat temu s z e ś ć s e t p i ę ć d z i e s i ą
t!... Ot, kiedy przeżywaliśmy te rzeczy! mówił do siebie. A przedtem, o wiele wcześniej,
czynili do nas swe pielgrzymie «ischody» pogodni bogumili sÅ‚owiaÅ„scy; rozbrzmiewaÅ‚y swe-
go czasu i nasze gościńce barankowymi hejnały radosnej pokory franciszkańskiej; nosili po
zamkach swÄ… tajemniczÄ… weselność, swÄ… «wiedzÄ™ radosnÄ…» manicheje wrocÅ‚awscy; wiÄ…zali
nas bracia «czescy» i «polscy» w Å‚agodne gromady wspólnoty i prostego ducha chrzeÅ›cijan,
uczyli nie służyć złu w wojsku i urzędach, a nie przeciwiać się złu przemocą... Przeżyliśmy
wszystkie burze, zawieruchy i zamęty bogobojnego ducha, tylko przed połową tysiącolecia o
tysiąc razy pogodniej i zasobniej w ducha od wszystkich tych człekolubnych zwiastowań
wschodniej anarchii.
Było! było! mówił już w głos do siebie. Wszystko było!...
Z przygnębieniem postrzegał, że jego gromadka cała witała tych pielgrzymów z jawną
sympatią w oczach: ich chmurne czoła wypogodziły się nagle rozpromienieniem czujnym,
jakby w te głowy uderzało pierwsze tchnienie oczekiwanego od Wschodu wichru. Wandy
twarz przybladła, była dziwnie skupiona tymi łzami, zatrzymanymi w oczach. Po raz pierw-
szy uderzyła go uduchowiona uroda tej twarzy i głęboka prawość jej wejrzenia.
Upokorzony za nich i za siebie za to poddanie swej wrażliwości uczuciom, mimo wszystko
przecie obcym, błąkał się oczami w dali, mijał nimi kominy fabryczne i zatrzymał je nagle na
ostrej w złotym błysku, niby drugie słońce zimowego ranka kopule cerkiewnej.
116
Za pochodem obcych pielgrzymów czyniła się tymczasem procesja coraz liczniejsza.
Wszakże więcej od ich niezrozumiałych psalmów, nazbyt uroczystych dla ciekawości wi-
dzów, działały w ciżbie swoich żale i miotania się owej baby histerycznej, która wzięła na się
niespodzianie rolę pośrednika i tłumacza pobożnych intencji obcych ojców brodaczy. Wywo-
dząc z żałośliwymi przekleństwy wszystkie krzywdy i pohańbienia nędzy, objaśniała swoich,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]