[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podchwytliwie.
- Wyciągnij mnie, to ci powiem - odparł tamten z przebiegłością straceńca.
Podczas gdy Jess się wahał, Louis znowu pogrążył się w czarnej topieli i jeszcze
raz zdołał wypłynąć na wierzch, z trudem łapiąc powietrze. Wokół ust wykwitła mu
purpurowa obwódka, purpurowe plamy znaczyły skronie. Resztę twarzy spowijała
biel tak przejmująca, że oblicze mężczyzny przypominało woskowy odlew. Widząc
jego bladość, Jess obliczył szybko, że brakuje najwyżej pięciu minut, by
hipotermia pozbawiła swą ofiarę przytomności i pogrążyła ją w odmętach na
zawsze.
Tyle, więc czasu mu zostało, aby zdecydować, czy wielebny Bob rzeczywiście uknuł
spisek mający przynieść światu zagładę, czy cała ta historia to tylko czcze
urojenia. Prawdę mówiąc, nawet, kiedy powtarzał słowa tamtego w myślach,
wszystko to brzmiało niedorzecznie.
Nawet wariaci nie są w stanie przekroczyć pewnych granic absurdu.
- Proszę! - wyrzęził Louis.
Jess nagle podjął decyzję: oddał zapalniczkę Lynn i zaczął ściągać spodnie.
- Zawsze przecież możemy na powrót zepchnąć go do wody - tłumaczył swej
towarzyszce. Zdjąwszy dżinsy, położył się płasko na półce, spuszczając ku
niedoszłemu topielcowi nogawkę spodni.
- Trzymaj! - zawołał do Louisa. - Jeśli zdołasz się tu wspiąć o własnych siłach,
twoje szczęście. Jeśli nie - trudno, przegrasz. Sam sobie będziesz winien, bo to
ty mnie postrzeliłeś albo któryś z twoich kompanów i dlatego nie mogę cię
podciągnąć.
- Dziękuję! O, dziękuję! - jęczał z wdzięcznością zziębnięty nieszczęśnik,
kręcąc na wszystkie strony głową, jakby chciał otrząsnąć się z wywołanego zimnem
otępienia. Potem, machając rozpaczliwie rękami, cudownym trafem dopłynął do
zwisających spodni i uczepił się kurczowo nogawek.
Pierwsza próba wydostania go z topieli nie powiodła się jednak. Louis zdołał
wynurzyć się z wody zaledwie do pasa, a potem z głośnym pluskiem wylądował w
niej z powrotem.
Za drugim razem natomiast poszło jak z płatka. Niedoszły topielec przypiął się
do nogawki spodni jak pijawka do goleni i nie puszczał, pnąc się powoli po
śliskiej skale i ostrożnie przekładając dłonie. Nienawykły do takiego wysiłku,
przy każdym kroku wyraznie opadał z sił, lecz zdołał dzwignąć się na, tyle, że w
końcu dosięgnął ręki kowboja. Drugą rękę podała mu Lynn i tak wspólnym siłami
wciągnęli delikwenta na swoją półkę. Całe szczęście, że straszne z niego było
chuchro.
- A teraz, bracie - odezwał się Jess, poklepując uratowanego, który padł na
kamienie i dyszał ciężko - opowiedz mi swoją bajeczkę. W jaki to sposób wielebny
Bob zamierza unicestwić ten świat, co?
- Używając bomb atomowych - wyjaśnił tamten bez namysłu.
Jess przykucnął, obserwując bacznie swego informatora. Oszołom czy manipulator?
Ubrany w taki sam strój, jak pozostali członkowie sekty: sfatygowaną, ongiś
białą bluzę od dresu i ciemne spodnie z poliestru, leżał z zamkniętymi oczami,
zwinięty w kłębek, ociekając wodą i trzęsąc się jak w febrze. Zęby szczękały mu
tak głośno, że kowboj zwątpił, czy dobrze go usłyszał.
- Bomb atomowych? - powtórzył z niedowierzaniem, wciągając dżinsy. - A skąd, u
diaska. Bob Talmadge wytrzasnął bomby atomowe?
- Sami je skonstruowaliśmy - oświadczył chudzielec z dumą, otwierając jedno oko.
- Zgodnie z wolą Jahwe Baranek wyzbył się całego naszego majątku, a za uzyskane
ze sprzedaży tego wszystkiego pieniądze kupił wzbogacony uran od rosyjskiej
mafii. Przeszmuglowanie jednej walizki z pięćdziesięcioma kilogramami tej
substancji do Ameryki okazało się już tylko dziecięcą igraszką. Dobrze wiesz, że
taka ilość w zupełności wystarczy, by zrównać z ziemią całkiem sporą
powierzchnię kraju.
Jess poczuł ciarki w okolicach krzyża, gdyż historia ta z każdą chwilą zyskiwała
na wiarygodności. A jednak  całkiem spora po wierzchnia kraju to jeszcze nie
cały świat.
Nie spuszczając wzroku z Louisa, zapiął spodnie. Tamten wykrzywił usta, jakby
zamierzając rozciągnąć je w triumfalnym uśmiechu, ale najprawdopodobniej z
powodu zimna jego wysiłki spełzły na niczym. Jego szczęście, skonstatował ponuro
kowboj. Nic bowiem nie powstrzymałoby go od wymierzenia tęgiego ciosu w szczękę
zadowolonemu z siebie szaleńcowi.
- Dysponujemy sześcioma bombami. Sześć walizek z ładunkiem znajduje się już w
rękach jego wiernych uczniów. Wczesnym rankiem w poniedziałek każdy z nich
przespaceruje się niczym niewinny turysta ze swoim bagażem do centrum jednego z
sześciu miast: Waszyngtonu, Nowego Jorku, Chicago, Los Angeles, Denver i
Seattle, które Jahwe uważa za najbardziej strategiczne miejsca w kraju. O
dziewiątej Baranek zdetonuje je wszystkie jednocześnie ze swojej siedziby,
posługując się komputerem. Bum! Po głównych dzielnicach sześciu wielkich miast
nie zostanie kamień na kamieniu, a setki tysięcy ludzi opuści nagle ten padół!
Po jego wyznaniu zapadła cisza; Jess zastanawiał się gorączkowo.
- No dobrze, ale gdzie tu koniec świata? - odezwał się wreszcie surowym tonem.
Choć łudził się nadzieją, że owa fantastyczna opowieść to nic więcej, tylko
wytwór chorego umysłu niedoszłego topielca, złe przeczucia go nie opuszczały. -
Wiele osób przeżyje ten atak.
- Zaplanowaliśmy jednoczesne uderzenie z innej strony. Druga fala zniszczenia
obejmie sześć ośrodków w głębi kraju, gdzie położone są potężne magazyny broni
chemicznej i biologicznej. Przechowują w nich między innymi sarin - chyba
słyszałeś do iesienia o wybuchu w tokijskim metrze? A mówi ci coś nazwa ricin?
Niewielki woreczek tego specyfiku wystarczy, by wysłać na tamten świat trzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl