[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyjawienia prawdy.
 O, Boże, Otis! Mercy! Mercy!  dobiegł ją przerażony głos Josephine.
Serce w niej zamarło.
ROZDZIAA DZIESITY
 Doktorze Kayette!  zawołała i podbiegła do zażywnego lekarza,
śpieszącego dokądś szpitalnym korytarzem.
Odwrócił się, poprawił okulary, a jego dobroduszna twarz rozjaśniła się
uśmiechem, gdy rozpoznał Mercy.
 A, panna Stewart  ucieszył się wyraznie i wyciągnął do niej rękę. 
Wygląda pani prześlicznie. Zgaduję, że wreszcie posłuchała pani mojej rady i
porządnie się wyspała.
Z uczuciem uścisnęła podaną dłoń.
 Od czasu gdy dziadek wyszedł z krytycznego stanu, nareszcie mogę
zasnąć.
W myślach dodała smętnie, że raczej wolałaby nieustannie czuwać, gdyż
wystarczy, by tylko zamknęła oczy, a nawiedza ją pewien jasnowłosy pirat, co
sprawia jej niewymowny ból...
 Chciałam panu jeszcze raz z całego serca podziękować.
Doktor kiwnął głową.
 Myślę, że dobry stan pacjenta to w dużym stopniu zasługa panny
DeMorney, która przez te dwa tygodnie opiekowała się nim niezwykle
troskliwie  roześmiał się szczerze.  Na oko słodka jak aniołek, zmienia się w
prawdziwą tygrysicę, gdy chodzi o dobro pani dziadka. Co za kobieta!
 Tak, wiem  przytaknęła, nieco zażenowana. Josephine codziennie
wykłócała się ze wszystkimi i żądała, by bezustannie skakali wokół jej Otisa.
Było to uciążliwe, lecz rzeczywiście skuteczne.  Trochę przesadza, ale to
dlatego, że świata poza nim nie widzi. Panie doktorze...  zawahała się. 
Chciałam o coś spytać w związku z ich dzisiejszym ślubem. Jakie pan daje
szanse dziadkowi? To znaczy, czy on...  słowa zamarły jej na ustach.
Lekarz uśmiechnął się uspokajająco.
 Gdy pani dziadek przebywał w domu starców, jego stan był fatalny.
Umierał, gdyż nie miał już po co żyć. Nie mogłem mu w niczym pomóc,
ponieważ on sam nie chciał już żadnej pomocy. Kiedy jednak usłyszał o pani
małżeństwie...  Wiedział, iż to drażliwy temat, nie dokończył więc zdania. 
Cóż, w każdym razie trochę odżył. Zapragnął panią zobaczyć i nie sprzeciwiłem
się temu. To mogło być wasze ostatnie spotkanie... Przez chwilę panowała cisza.
 Kto mógł przewidzieć, że dziarska panna DeMorney przejmie sprawy w swoje
ręce? Mając przy sobie i ją, i panią, pan Goodeve zaczął wracać do zdrowia.
 Ale ten atak serca...
 Nic dziwnego, przeżył straszny szok, gdy poznał prawdę o pani
rzekomym zamążpójściu. Ale proszę się nie martwić. On teraz ma po co żyć i to
mu da siłę przetrwać. Zobaczy pani.
W oczach Mercy pojawiły się łzy ulgi.
 Och, doktorze Kayette, to najpiękniejsze, co mogłam usłyszeć...
 Już dobrze, dobrze  powiedział łagodnie.  Zrobiłem, co mogłem.
Reszta to dzieło pani i tej tygrysicy, która czuwa przy jego łóżku. No, miło się
gawędzi, ale muszę zmykać. Inni pacjenci nie mają takiej opieki, jak pani
dziadek. Ktoś się musi nimi zająć.
Odprowadziła wzrokiem niewysoką, krągłą sylwetkę lekarza, uśmiechając
się przez łzy. Co za ulga! Nigdy w życiu by sobie nie wybaczyła, gdyby dziadek
nie przeżył tego ataku. Przecież byłaby to jej wina!
Potrząsnęła głową, próbując zapomnieć o tej strasznej myśli i
niespokojnie wygładziła wyimaginowane fałdki na różowej sukience. Równie
niecierpliwym ruchem poprawiła kok. Ostatnio jej wszystkie gesty stały się
dziwnie nerwowe.
Przecież to bez sensu. Już wszystko dobrze, uspokój się. Próbowała
przywołać się do porządku, lecz wiedziała, że to niewiele pomoże. Po prostu nie
mogła zapomnieć o oskarżeniach Damona, zbyt boleśnie ją dotknęły, by puścić
je w niepamięć. Jak on śmiał twierdzić, że zdradziła wszystko Claytonowi?
Drań! Z drugiej jednak strony miała u niego dług wdzięczności, gdyż
natychmiast załatwił awionetkę, która przewiozła dziadka do szpitala w Miami.
I co ona ma teraz myśleć? Nic, najlepiej nic. Trzeba wykreślić Damona ze
swojego życia raz na zawsze. Teraz najważniejszy jest dziadek. Wracający do
zdrowia, szczęśliwy, za chwilę wstąpi w związek małżeński. Powinna skakać do
góry z radości, a nie pogrążać się w smutnych rozmyślaniach.
Właśnie, czas się zbierać. Zwróciła się w stronę separatki, w której miała
się odbyć skromna ceremonia i zastygła w pół kroku. Przed nią stał Damon
DeMorney.
Czemu ten mężczyzna musi tak wyglądać!  zawołało coś w niej.
Popielaty garnitur, śnieżnobiała koszula i utrzymany w pastelowych odcieniach
jedwabny krawat dodatkowo podkreślały jego urodę. I ta nienaganna sylwetka,
ta niezwykła zieleń oczu, te platynowe włosy, tak kuszące, by zanurzyć w nich
palce...
 Co ty tu robisz?  zawołała zdławionym głosem. Uśmiechnął się
niewesoło.
 Ja też się cieszę, że cię widzę.
Nie potrafiła oderwać wzroku od jego twarzy. Był jeszcze przystojniejszy
niż w jej snach, choć emanował z niego pewien smutek i znużenie, jakby on też
przechodził ciężki okres. Zrobiło jej się go żal, lecz postarała się stłumić w sobie
to uczucie.
 Nikt cię tu nie prosił  zauważyła chłodno.
 Mylisz się. Mam być na ślubie.
Zbladła. Czemu wcześniej nie przyszło jej do głowy, że Josephine z
pewnością zechce widzieć Damona na swoim ślubie? Szkoda, że o tym nie
pomyślała, teraz byłaby przygotowana i jego obecność nie robiłaby na niej
żadnego wrażenia.
Och, zresztą i tak nie robi. Uniosła dumnie głowę i minęła go z wyniosłą
miną.
 Nie zamierzam psuć takiego dnia, więc nie będę się z tobą spierać. Tym
niemniej nie rozumiem, jak w ogóle masz czelność się tu pokazywać, po tym,
jak...
Chwycił ją mocno za rękę.
 Przykro mi, że cię podejrzewałem, Mercy. Zaskoczona tymi
nieoczekiwanymi przeprosinami, z ociąganiem odwróciła się do niego.
 Teraz wiem, że Clayton musiał nas podsłuchać tamtej nocy na plaży.
Oczywiście poczekał ze swoimi rewelacjami na dogodny dla siebie moment! 
dodał pogardliwie.
Miała trudności ze skupieniem się na tym, co mówił, gdyż jej uwaga
koncentrowała się na jego dotyku.
 Cóż...  z trudem starała się opanować drżenie głosu.  Wreszcie się
przyznałeś przynajmniej do jednego z twoich błędów. Słyszałam, że przekonałeś
zarząd, by odłożyli głosowanie do przyszłego miesiąca? Jakim cudem tego
dokonałeś? Przecież chyba wszyscy musieli być przeciw tobie.
Wzruszył ramionami.
 Bez przesady, nie było to aż takie trudne. Westchnęła.
 Wiesz co, na ciebie naprawdę nie ma siły. Każdy w końcu musi tak
zatańczyć, jak ty mu zagrasz.
Przez chwilę przyglądał jej się uważnie.
 Dziękuję  mruknął w końcu.
 Nie ma za co! To wcale nie miał być komplement!  zirytowała się i
spróbowała wyrwać rękę z jego uścisku.  Puść mnie!
 Amos odkrył pewne nieprawidłowości w księgach rachunkowych.
Ciągle jeszcze nie wiadomo, czy świadczą one na korzyść twojego dziadka, czy
wręcz przeciwnie  rzucił mimochodem.
Zamarła.
 Chcesz mi powiedzieć, że jednak próbujesz to rozwikłać? A niby czemu
miałbyś to robić? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl