[ Pobierz całość w formacie PDF ]
partie pogórza rozciągały się na przestrzeni 5 czy 6 mil tworząc
odrębny masyw, wyraznie odcinający się od przerazliwej linii wyższych
niż himalajskie wierzchołków. Po dłuższym czasie Kopcs -student,
który zastąpił McTighe'a przy sterach - skierował maszynę w dół, ku
ciemnemu punktowi po naszej lewej stronie, którego rozmiar świadczył,
iż musiał to być obóz. W tym samym czasie McTighe przekazał ostatni
komunikat, jaki w nieocenzurowanej formie otrzymał świat od naszej
ekspedycji. Wszyscy, rzecz jasna, czytali krótkie i niepełne
doniesienia o naszym dalszym pobycie na Antarktydzie. W kilka godzin
po lądowaniu przesłaliśmy ocenzurowany już meldunek o tragedii jaka
się tu wydarzyła, niechętnie wspominając o przerażającej wichurze
jaka nadeszła poprzedniego dnia, lub noc wcześniej, niosąc zagładę
całej grupie Lake'a. Jedenaście trupów, młody Oedney zaginiony.
Społeczeństwo wybaczyło nam, iż nie zagłębialiśmy się w szczegóły,
zdając sobie sprawę z ogromu szoku i żalu wywołanego tym strasznym
dramatem, wierząc zarazem, że to huraganowy wicher i jego niszcząca
siła sprawiły, iż owych jedenaście ciał nie nadawało się do
transportu. Prawdę mówiąc pochlebiam sobie, że nawet w obliczu
takiego nieszczęścia, w kompletnym oszołomieniu i chwytającej za
serce grozie udało się nam niemal w każdym przypadku, w niewielkim
tylko stopniu rozminąć z prawdą. Sęk bowiem w tym, że nie śmieliśmy
wyznać wszystkiego;
nie uczyniłbym tego i dziś, gdyby nie konieczność przestrzeżenia
innych przed bezimiennym koszmarem, rakiem jest, iż huraganowy wicher
poczynił w obozie potworne spustoszenia. Burza miotająca z furią
odłamki lodu, musiała swymi rozmiarami przekraczać wszystkie jakie
dotąd napotkała nasza ekspedycja. Jeden ze schronów samolotowych -
wydaje się iż wszystkie były zbyt słabe i niezdolne, by stawić czoła
podobnemu żywiołowi - został praktycznie starty na miazgę, a
rusztowanie odległego świdra dosłownie rozniesione na kawałki.
Metalowe szczątki samolotów i urządzeń wiertniczych wygładzone
zostały na wysoki połysk, a dwa niewielkie namioty, pomimo iż
znajdowały się za obwarowaniami ze śniegu, kompletnie rozpłaszczone.
Wszystkie drewniane powierzchnie wystawione na działanie wichury
obdarte były z farby i podziurawione jak ser szwajcarski. Ma śniegu
nie pozostały żadne ślady. Nie znalezliśmy też żadnego z archaicznych
obiektów biologicznych w stanie nadającym się do transportu.
Zebraliśmy jedynie kilka okazów minerałów z ogromnej sterty
zawierającej zielonkawe odłamki steatytu z dziwnymi odciskami w
kształcie rozgwiazdy i niewyraznych śladów punkcików, które
spowodowały tyle wątpliwości. Ponadto trochę skamieniałych kości,
wśród których były egzemplarze noszące osobliwe ślady uszkodzeń. Nie
przeżył ani jeden pies. Ich w pośpiechu budowana w pobliżu obozu
zagroda ze śniegu była prawie całkowicie zburzona. Uszkodzenia te
mogły być dziełem wichury, aczkolwiek większe szkody widniejące w
murze od strony obozowiska, czyli od zawietrznej, zdawały się
sugerować, iż były one dziełem samych psów, które walcząc jak
oszalałe rozbiły ścianę pragnąć wyrwać się na wolność. Zaginęły
wszystkie trzy pary sań, co tłumaczyliśmy działaniem wichru, który
porwał je w nieznane. Urządzenie wiertnicze i aparatura do topienia
lodu znajdujące się w miejscu wiercenia były zbyt zniszczone, aby
można je było naprawić. Użyliśmy ich zatem do zaczopowania w
niewielkim tylko stopniu zniszczonej bramy wiodącej w przeszłość,
otwartej przez Lake'a. Pozostawiliśmy też w bazie dwa najbardziej
uszkodzone samoloty, zwłaszcza że w naszej grupie było tylko czterech
pilotów z prawdziwego zdarzenia - Sherman, Dantbrth, McTighe i Ropes
- a na dodatek Danforth był w zbyt kiepskim stanie psychicznym, aby
pilotować maszynę. Zabraliśmy natomiast ze sobą wszystkie książki,
aparaturę naukową oraz różne inne przedmioty, które przypadkiem
weszły nam w ręce, jakkolwiek wiele z nich było uszkodzonych i nie
mogło się nam na wiele przydać. Zapasowe namioty i futra albo
zaginęły, albo były w takim stanie, że nie nadawały się już do
użytku.
Mniej więcej o czwartej po południu, po dalekim zwiadzie lotniczym
ostatecznie uznaliśmy Gedney'a za zaginionego i przesłaliśmy
ocenzurowaną wiadomość na "Arkham", skąd miano przekazać ją dalej.
Sądzę, że udało nam się utrzymać komunikaty w spokojnym i wymijającym
tonie. Mówiliśmy głównie o poruszeniu wśród psów, których szaleńczy
niepokój wywołany bliskością pradawnych okresów biologicznych
spodziewał się wyjaśnić nieżyjący Lakę. nie wspomnieliśmy natomiast
nic, o podobnym zaniepokojeniu, kiedy węszyły w pobliżu osobliwych,
zielonkawych steatytów i niektórych innych przedmiotów znajdujących
się na miejscu tragedii - instrumentów naukowych, samolotów, urządzeń
tak w samym obozie jak i w miejscu wierceń. Wszystko było
potrzaskane, bezlitośnie rozwleczone, nosiło ślady działalności
wiatru, który musiał wiać tu z przerażającą i zadziwiającą siłą. W
obozie powinno być czternaście okazów biologicznych, i jeżeli o nie
chodzi - informacje jakie przekazaliśmy były, oględnie mówiąc
zdawkowe. Powiedzieliśmy, że znaleziono wyłącznie egzemplarze
uszkodzone, których wygląd jednak w pełni potwierdził, że opis Lake'a
był wyjątkowo dokładny. Było nam trudno nie mieszać w tę sprawę
osobistych uczuć, ale nie wyznaliśmy dokładnej liczby ani nie
wspomnieliśmy o stanie znalezionych przez nas zwłok. Uzgodniliśmy
między sobą, że nie powiemy niczego, co mogłoby sugerować popadniecie
w obłęd niektórych ludzi Lake'a. A wszystko zdawało się na to
wskazywać, kiedy odkryliśmy sześć uszkodzonych monstrów pogrzebanych
pieczołowicie, w pionowej pozycji w grobach w śniegu. Ich głębokość
sięgała 9 stóp, a każdy z grobów zwieńczony został pięcioramiennym
kopcem oznaczonym na szczycie grupą punkcików, układającą się
dokładnie w taki sam wzór jak na osobliwych, zielonkawych steatytach
z warstw pochodzących z mezozoiku. natomiast osiem nieuszkodzonych
okazów, o których wspominał Lakę musiało zostać porwanych przez
wichurę. Zadbaliśmy również o to, by zanadto nie wzburzyć umysłów
opinii publicznej, toteż nie powiedzieliśmy z Danforthem zbyt wiele o
przerażającej podróży nad górami, którą odbyliśmy następnego dnia.
Tylko dlatego, iż całkowicie odciążony samolot byt w stanie
przelecieć nad masywem górskim na tak ogromnej wysokości, miłosierny
los ograniczył liczebność grupy rekonesansowej do naszej dwójki.
Kiedy już wracaliśmy, Danfbrth był bliski histerii, choć. z podziwu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]