[ Pobierz całość w formacie PDF ]

południowy.
- Niech pan przepuści taśmy przez analizator, dobrze? - poprosił doktora.
Gotów jestem jednak założyć się, że w promieniu dwudziestu mil nie ma żadnego
większego stadka delfinów.
- W takim razie moja teoria sprawdza się.
- Nie wiadomo. Dwadzieścia mil to dla delfinów niewielka odległość. Poza
tym trzeba pamiętać, że one stale polują i nie mogą pozostawać zbyt długo w jednym
miejscu. Muszą wciąż szukać nowych terenów, gdziekolwiek by się znajdowały.
Stadko, które uratowało Johnny ego, szybko oczyściłoby z ryb okolicę raf.
Profesor wstał z fotela.
- Zostawię pana z taśmami. Muszę iść do zbiornika. Chodz ze mną Johnny,
chciałbym, żebyś się zapoznał z niektórymi z moich najlepszych przyjaciół.
W drodze na plażę profesor zdawał się być pogrążony w myślach. Nagle,
zaskoczony Johnny usłyszał, jak wydaje z siebie gamę szybko zmieniających się
gwizdów.
Profesor roześmiał się na widok zdziwionej miny Johnny ego.
- %7ładna ludzka istota nie nauczy się mówić płynnie językiem delfinów. Ja
potrafię wypowiedzieć kilka prostych zdań. Muszę jednak dużo ćwiczyć, obławiam
się też, że mam raczej kiepski akcent. Tylko delfiny, które mnie dobrze znają, mogą
zrozumieć to, co próbuję powiedzieć. Zresztą czasami myślę, że tylko udają, z
wrodzonej uprzejmości.
Otworzył furtkę w siatce otaczającej zbiornik wody i starannie ją za sobą
zamknął.
- Każdy chce się bawić z Suzie i Sputnikiem, ale niestety, nie mogę na to
pozwolić - wyjaśnił Johnny emu. - A na pewno nie teraz, kiedy próbuję uczyć ich
angielskiego.
Suzie była matroną, ważącą około stu pięćdziesięciu kilogramów. Gdy zbliżali
się, wychyliła swoje lśniące ciało z wody do połowy, wyraznie podniecona. Sputnik,
jej dziewięciomiesięczny syn, był spokojniejszy, a może po prostu nieśmiały.
Usiłował trzymać się z dala od przybyszów i krył się za matką.
- Hallo, Suzie - powiedział profesor bardzo wyraznie. - Hallo, Sputniku.
Potem ściągnął usta i wydobył z nich skomplikowany gwizd. Ale coś mu się
widać nie udało, bo zaklął pod nosem i zaczął od początku.
Suzie uznała to za świetny żart. Wydała z siebie kilka zabawnych dzwięków,
będących zapewne śmiechem, po czym puściła w stronę przybyszów strumień wody,
starając się jednak ich nie oblać. Następnie podpłynęła do profesora, który sięgnął do
kieszeni i wyciągnął z niej foliową torebkę pełną smakołyków.
Wziął do ręki jeden kawałek i podniósł go wysoko. Suzie cofnęła się o kilka
metrów, wyskoczyła z wody jak rakieta, złapała smakołyk i dała nurka, prawie nie
powodując plusku. Po sekundzie wynurzyła się znowu i powiedziała całkiem
wyraznie: - Dziękuję fesórze.
Widać było, że czeka na następny kawałek. Ale profesor pokiwał przecząco
głową.
- Nie, Suzie - powiedział, klepiąc ją po grzbiecie. - Nie teraz. Wkrótce pora
karmienia.
Suzie chrząknęła, wyrażając chyba niezadowolenie, po czym ruszyła wokół
basenu niczym motorówka. Najwyrazniej w świecie popisywała się.
Sputnik ruszył za nią, a profesor powiedział Johnny emu:
- Spróbuj dać mu jeść, obawiam się, że nie ma do mnie zaufania.
Johnny wyjął z torebki kawałek czegoś, co śmierdziało rybą, olejem i jakimiś
chemikaliami. Jak się pózniej dowiedział, był to przysmak, za którym delfiny
przepadały, odpowiednik cukierka czy tytoniu. Profesor wyprodukował go po latach
eksperymentowania. Zwierzęta lubiły ów smakołyk do tego stopnia, że gotowe były
robić niemal wszystko, by otrzymać go w nagrodę.
- Sputnik - zawołał Johnny. - Sputnik, do mnie!
Mały delfin wychynął z wody i spojrzał na Johnny ego z niedowierzaniem.
Potem zerknął na matkę, na profesora, w końcu znowu na Johnny ego. Przysmak
kusił go, ale bał się zbliżyć do obcego chłopca; parsknął, zanurzył się i ruszył pod
wodą w głąb basenu. Nie płynął jednak w jakimś określonym kierunku; jak człowiek,
który nie może powziąć decyzji, kręcił się to tu, to tam.
Johnny pomyślał, że Sputnik boi się nie jego, lecz jego dorosłego towarzysza.
Odszedł więc na odległość jakichś piętnastu metrów od profesora, stanął na skraju
basenu i przywołał do siebie małego delfinka.
Jego założenie okazało się słuszne. Delfinek zorientował się w nowej sytuacji,
zaakceptował ją i powoli podpłynął do Johnny ego. Oczka miał jeszcze podejrzliwe,
ale podniósł łeb i otworzył pysk, odsłaniając alarmującą ilość małych, lecz ostrych jak
igły zębów. Johnny odetchnął, kiedy Sputnik wziął przysmak z jego ręki, nie
musnąwszy nawet jego palców. Delfin jest w końcu zwierzęciem mięsożernym, a
Johnny nie miałby ochoty karmić, na przykład młodego lwa, gołymi rękami.
Sputnik trzymał się blisko brzegu basenu oczekując na następny kąsek. - Nie,
Sputniku - powiedział Johnny, przypominając sobie, co profesor mówił do Suzie. -
Nie, Sputniku, wkrótce pora żywienia!
Sputnik był tak blisko, że Johnny wyciągnął rękę, by go dotknąć. Delfin
zadrżał lekko, ale nie cofnął się i pozwolił się pogłaskać po grzbiecie. Johnny ze
zdziwieniem przekonał się, że skóra Sputnika jest miękka i gładka jak guma i w
niczym nie przypominała łuskowatej powierzchni ciała ryb. Nikt, kto choć raz
pogłaskał delfina, nie będzie miał wątpliwości, że jest to ciepłokrwisty ssak.
Johnny miał ochotę jeszcze trochę pobawić się ze Sputnikiem, ale profesor
przywołał go ruchem ręki. Kiedy oddalili się od basenu, profesor zażartował:
- Jestem trochę urażony. Jeszcze nigdy nie udało mi się dotknąć Sputnika, a ty
zrobiłeś to już za pierwszym razem. Umiesz postępować z delfinami. Czy w domu
miałeś jakiegoś zwierzaka?
- Nie, proszę pana - odpowiedział Johnny. - Tylko kijanki i to bardzo dawno.
Profesor roześmiał się.
- Rzeczywiście, ich chyba nie będziemy liczyć!
Po chwili profesor zmienił ton i zwrócił się do Johnny ego bardzo poważnie,
zupełnie jak do kogoś równego sobie, a nie młodszego o czterdzieści lat chłopca.
- Jestem nie tylko naukowcem - powiedział - ale i przesądnym rosyjskim
chłopem. Logika mówi mi, że to nonsens, ale zaczynam wierzyć, że los mi ciebie
zesłał. Po pierwsze, wskazuje na to sposób, w jaki tu przybyłeś, historia jak z
greckiego mitu. A teraz Sputnik je ci z ręki. Jest to z pewnością czysty zbieg
okoliczności, ale rozsądni ludzie wykorzystują nawet takie rzeczy.
 Do czego on zmierza? - zastanawiał się Johnny, ale profesor umilkł. I
dopiero gdy zbliżyli się do Bloku Tech, zauważył z lekkim uśmiechem:
- Słyszałem, że nie spieszy ci się za bardzo do domu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl