[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadowolony, że nie musi iść w sobotę do browaru, aby przez dwie godzinki przy-
trzymywać nakrętki.
35
Stałem pod arkadami przed sklepikiem pana Rehra, otoczony tymi samymi
zapachami co w domu, fetorem kociego łajna i jaj, którymi wysokie ciśnienie
szmyrgnęło o sufit, i wonią tu i ówdzie spadających bezszelestnie niczym uschłe
kwiaty przejrzałych czereśni. Widziałem, jak ze sklepu kapelusznika pana Szysz-
lera wyszedł obywatel niosący w torebce kolejny kapelusz, rozejrzał się ostrożnie
na wszystkie strony, po czym spiesznie ruszył do domu. Z ulicy mostowej wypły-
nęła na rynek biała marynarska czapka stryjaszka Pepi, natychmiast wokół stryja
zaroiło się od ludzi, wyciągali do niego ręce, a on ze wszystkimi wymieniał uścisk
dłoni, ludzie uśmiechali się do stryjcia, poklepywali go po plecach, stryjcio salu-
tował do czarnego daszka, a obywatele zadawali mu pytania:
A dokąd to idzie pan dzisiaj na kontrolę ślicznotek?
Która z dziewczyn ma pana zdaniem najpiękniejsze nogi?
No i kiedy zagramy Wesołą wdówkę?
Czy to prawda, że panienka z apteki usiłowała się z pana powodu zastrze-
lić?
Czy wie pan, że w Awionie mają dwie nowe ślicznotki?
Ile w tym prawdy, że panna Własta od Hawerdów rąbnęła pana z zazdrości
butelką?
Zachwycony stryjaszek opowiadał, a ja widziałem z daleka, że jest szczęśli-
wy, że wszystko to doskonale mu robi, że nie mógłby bez tego żyć. I ci ludzie
zapraszali go do domów, przedstawiali mu swoje córki i żony, bo każdy mieszka-
niec naszego miasteczka czuł nieprzepartą potrzebę powygłupiania się odrobinę,
ale nie potrafił, więc stryjaszek Pepi robił to za wszystkich, no i ludzie byli mu
wdzięczni.
W tę sobotę tatusiowi nie udało się nikogo zwerbować, więc ja musiałem mu
przytrzymywać nakrętki. Nie znosiłem tego przeklętego dzwięku młotka uderza-
jącego w dłuto, nie znosiłem odgłosu ostrej krawędzi dłutka uderzającego w od-
kręconą muterkę, nieustannie miałem wrażenie, że tatuś tym dłutkiem obtłukuje
ze mnie to wszystko, co jego zdaniem do mnie nie należy. Tak więc przy-
świecałem mu żarówką, która miała na sobie druciany kaganiec, jaki zakłada się
na pyski gryzącym krowom, a ojciec wyjmował części jedną po drugiej, mnie
zaś krzywiła wargi wizja, że to ze mnie ojciec wyjmuje płuca i wątrobę, i żołą-
dek, i nerki, i nadnercze a ojciec, jakby się tego domyślał, tłumaczył mi, że
taki gaznik to ma w sobie tak delikatne części jak ucho środkowe, jak kowadeł-
ko i strzemiączko. A potem pouczał mnie, jak powstaje ssanie, i żeby było dobre
ssanie, musi być dobry wydech. A kiedy wyciągnął rozdzielacz z czterema ka-
blami, zdawało mi się, że umrę, miałem wrażenie, że wydarł mi z piersi serce.
A ojciec ucieszył się, że wreszcie to odkrył, że zasadniczym powodem, dla które-
go silnik Oriona tak kaprysi, jest rozdzielacz. I położył tę część na warsztacie,
a tam leżały obok siebie wszystkie cząstki, tak jak wówczas kiedy matka zabiła
36
prosię i rozkładała na stolnicach udzce i serce, i wątrobę, i nóżki, i łopatkę, i kiszki
wątrobiane, i salceson.
Ojciec rozpiął spodnie i opuścił je, a potem uniósł koszulę, zrobił z niej ta-
kie różki, jakby zamierzał przeczyścić sobie uszy, po czym wziął ten rozdzielacz
i starannie czyścił jeden otwór za drugim, tak delikatnie i czule jak nosek dziecka.
To chyba tkwi tutaj szeptał do mnie widać te kontakty muszą być
absolutnie suche. . . Potrzymaj mi rozdzielacz!
I kiedy trzymałem tę część i cztery kable zwisały mi aż do kolan, nagle zrobiło
mi się ciemno przed oczyma i żołądek podszedł mi do gardła, i zwymiotowałem
całą kolację na rozdzielacz. I resztki kolacji ściekały po kablach na czarną ziemię.
Ojcu oczy wyszły na wierzch; stał z opuszczonymi spodniami, które nie po-
zwoliły mu przyskoczyć do mnie w porę, podciągnął je i zapiął na szelki, i wziął
młotek i dłutko, i stało się to, czego się obawiałem. Zamierzał obciąć mi uszy i wy-
kłuć oczy. Ale tego było mu za mało, odrzucił narzędzia i rozejrzał się, trząsł się
cały, w końcu wziął drucianą szczoteczkę do czyszczenia świec, musiałem nadsta-
wić ręce i tatuś zrobił mi w wierzchach dłoni dziesiątki, setki dziurek, wytatuował
mi na wierzchach dłoni odbicie drucianej szczotki. A potem jeszcze raz i drugi,
ale i tego było mu za mało, bo ta najwrażliwsza część Oriona została zbezczesz-
czona, ojciec zaś nie wątpił ani przez chwilę, że zrobiłem to naumyślnie. Biegał
więc, potem wytrząsał z rozdzielacza to, czego tam było pod dostatkiem, a myśl
o tym, że rozdzielacz musi być suchy, bo w przeciwnym razie nici z montowa-
nia, tak ojca znów rozwścieczyła, że wyciągnął zegarek kieszonkowy, położył go
na kowadle, ujął młot i jednym ciosem roztrzaskał swoją Omegę . Otworzyłem
usta i zamknąłem oczy, miałem wrażenie, że ojciec roztrzaskał mi twarz, rozbił
głowę. Przerażony patrzyłem na kowadło, ta Omega była ogromna, rozmazała
się zupełnie jak przejechana żaba, jak zgliwiały ser. Teraz z kolei wypłynęły kó-
łeczka i sprężyny, ale wszystko to ciągle jeszcze trzymało się razem. Dopiero po
chwili kapnęła śrubka, wypadła wskazówka minutowa. Myślałem, że tatuś osza-
lał, patrzył na mnie, patrzył na moje piersi i zaczął się uśmiechać, po czym uderzył
pięścią lewej ręki w prawą dłoń, ujął mnie za rękę. . . Prowadził mnie przez bro-
war, myślałem, że to już koniec ze mną, że ojciec prowadzi mnie, aby mnie utopić
w gnojówce, ale szliśmy dalej. Minęliśmy bramę i skierowaliśmy się nad rzekę,
myślałem, że ojciec chce mnie utopić, ale i tego było mu mało, poprowadził mnie
na most, myślałem, że tatuś chce mnie zrzucić z mostu, tak jak zrzucono z mostu
świętego Jana Nepomucena, ale nawet i tego było tatusiowi za mało. Zaprowa-
dził mnie do oświetlonej gospody Pod Mostem . A tam stał rozpromieniony pan
Lojzio, w ręku trzymał pełen kufel piwa i śpiewał. Piaskarze siedzieli wokół jego
stołu przy oknie. Tatuś przywitał się, a pan Lojzio dał mu kufel, aby wypił za jego
zdrowie. Ale tatuś usiadł, nie puszczając mnie na krok od siebie, i spytał:
Panie Lojziu, lubi mnie pan?
37
A pan Lojzio odparł, że tak, że szanuje pana kierownika, bo pan kierownik
potrafi rozebrać na części, a potem złożyć z powrotem motocykl marki Orion .
No to skoro pan mnie lubi, chciałbym, żeby mi pan coś wytatuował po-
wiedział tatuś. Pan Lojzio zaś ruchem ręki wskazał kelnerowi, gdzie ma postawić
duży kielich czerwonego wina.
Od tego tu jestem powiedział pan Lojzio. Proszę wypić za moje
zdrowie.
Ale ja chciałbym, żeby pan to wytatuował natychmiast, w tej chwili
powiedział tatuś.
Mój Boże, to drobiazg! Mieszkam dwa kroki stąd, skoczę po przybory!
Wesoło będzie, co? powiedział pan Lojzio i wywinął dolną wargę, tak że się-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]