[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cjanci też byli tego świadomi.
- Miller, ty także jesteś dobrym strzelcem - uznał Mulvaney, obejrzaw-
szy wyniki Steve'a. - Chyba oboje jesteście najlepsi na naszym poste-
runku.
- Może należałoby ich rozdzielić - do rozmowy włączył się Larry Spi-
cer, partner Mulvaneya. - Znacznie bardziej wolałbym mieć Casey za
partnera niż kogoś, kto ma kłopoty z trafieniem w prześcieradło.
Wszyscy się roześmieli, wraz z Liz, która, jak podejrzewał Steve, była
bardziej zadowolona z wytworzonej koleżeńskiej atmosfery niż z po-
chwał. Sytuacja rozwijała się w niepożądanym dla niego kierunku. Po
olśniewających wynikach partnerki jego krótkie śledztwo w lombardzie
zeszło na drugi plan. Będzie musiał popracować nad zmianą układu sił.
Robiąc dobrą minę do złej gry, powiedział do Liz:
- Nie ma sensu tu sterczeć. Pokazaliśmy, na co nas stać.
Po opuszczeniu strzelnicy oznajmił, że zamierza pojeździć przydzielo-
nym mu radiowozem, gdyż chce sprawdzić, czy jest w pełni sprawny.
- Zaniepokoił mnie dziwny odgłos silnika. Nie wiem, co to jest. Jeśli
będę potrzebny, posłuż się pagerem.
Wydawało mu się, że Liz jest rozczarowana. Czyżby chciała jechać
razem z nim...? Szybko jednak uznał, że nie ma to dla niego żadnego
znaczenia.
- A ja w tym czasie postudiuję akta nie rozwikłanych spraw - powie-
działa.
Tak zwykle postępowało wielu wywiadowców, gdy tylko znaleźli wol-
ną chwilę. W normalnych warunkach Steve zrobiłby podobnie. Ale to
już nie były normalne warunki. Od chwili, w której w jego życie z sub-
telnością słonia w składzie porcelany wkroczyła Liz Casey, musiał szu-
kać przed nią ucieczki.
Ruszył w przeciwnym kierunku. Ledwie uszedł parę kroków, usłyszał
głos partnerki:
- Steve, poczekaj. - Podeszła blisko i z niepokojem spytała: - Jesteś nie-
zadowolony z tego, że strzelanie poszło mi dobrze? Nie zamierzałam
niczego ci udowadniać. Po prostu jestem dobrym strzelcem.
Starał się nie zauważać, jak bluzka obciska kształtne piersi, gdy Liz
zaczęła gestykulować, mówiąc z przejęciem.
Nie powinien reagować na jej wdzięki. W ogóle nie powinien zauwa-
żać, że jest kobietą. Ale to było niemożliwe.
- Oczywiście, że nie jestem! - Roześmiał się z przymusem. - Takie rze-
czy wcale mnie nie obchodzą. Paranoiczne zachowanie się to twoja
specjalność. Wyobrażasz sobie coś, czego nie ma. Bezsensownie inter-
pretujesz moje poczynania. Nos do góry, dziecinko! Za bardzo się
wszystkim przejmujesz. A teraz biegnij poprzeglądać akta. - Ruszył w
swoją stronę, lecz zaraz potem odwrócił głowę i z lekko drwiącym
uśmiechem dorzucił: - A przy okazji zrób porządek w albumach z foto-
grafiami.
Rozbawiona, pomachała mu ręką. Steve poczuł się raźniej.
W samotności musiał opracować dalszą strategię. Powinien jak naj-
szybciej udowodnić Liz Casey, że nie nadaje się na wywiadowcę. Po-
tem on sam będzie mógł pracować spokojnie i wieść normalne życie. A
także dotrzymać danego sobie słowa, że już nigdy więcej nie zaintere-
suje się kobietą pracującą w tym samym co on zawodzie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Jak czuje się Brudny Harry? - spytała żartobliwie Carol Batson, gdy
tylko stanęła w drzwiach mieszkania przyjaciółki.
- Masz przed sobą nie Brudnego Harry'ego, lecz Koziołka Matołka - z
westchnieniem sprostowała Liz. - Pracuję jako wywiadowca już ponad
dwa tygodnie i przez cały czas chodzę jak ogłupiała. Czuję się absolut-
nie bezużyteczna.
Weszły do saloniku. Carol zobaczyła na stoliku świeżą pizzę. Na jej
widok oblizała wargi.
- Och, zamówiłaś pepperoni. Moją ulubioną. I pamiętałaś, że nie znoszę
anchois. Prawdziwa z ciebie przyjaciółka.
Rozsiadła się wygodnie na kanapie, nałożyła na talerz duży kawałek
pizzy i spytała:
- Ogłupiała i bezużyteczna? O co ci chodzi?
Liz westchnęła głęboko. Usiadła na kanapie i podkurczyła nogi.
- Czyżbyś nic nie słyszała?
- A co miałam słyszeć? - Carol wyciągnęła długą nitkę stopionego sera.
- My, prości gliniarze z drogówki, nie mamy pojęcia, co dzieje siew
wyższych sferach, zwłaszcza na innym posterunku.
- W pierwszym w życiu śledztwie wyszłam na idiotkę. - Liz opowie-
działa przyjaciółce o wydarzeniach w lombardzie.
Carol wypiła łyk coca-coli.
- Wydaje mi się, że przesadzasz.
- Wcale nie. Od tamtej pory mieliśmy kilka drobnych spraw i Steve
porozwiązywał je błyskawicznie, zanim zdołałam się zorientować, o co
w ogóle chodzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]