[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spytał, nawet nie usiłując ukryć irytacji.
Skąd wiesz, że pojechałam na plażę?
Twoja sąsiadka, Lucy, mi powiedziała.
Rozmawiałeś z Lucy? zdumiała się Kim.
Tak. Gdy nie przyjmowałaś telefonów, pomyślałem, że
mnie unikasz. Pojechałem więc do ciebie. Wyobraz sobie
moje zdziwienie, gdy się dowiedziałem, że na cały weekend
pojechałaś ze swoim chłopakiem na plażę.
Z moim chłopakiem?
Do licha, Kim! Nie udawaj niewinnej! Lucy mi
powiedziała, że to ten sam facet, który przyjechał po ciebie
parę tygodni temu. Nie rozumiem tylko, dlaczego, do diabła,
kochałaś się ze mną, jeśli jesteś już z kimś związana.
Kim otworzyła usta, zamknęła je, a Justin groznie patrzył
w te niebieskawozielone oczy, które coraz bardziej się
chmurzyły. Już ruszyła do drzwi, ale jeszcze się odwróciła.
Po pierwsze, nie jestem ci winna żadnych wyjaśnień.
Wiem, ale...
Po drugie, nie jestem ani nie byłam związana z nikim
prócz ciebie.
Spojrzał na nią przez zmrużone oczy.
A co z tym facetem i jego ślicznymi pośladkami?
Pośladkami... ?
Właśnie. Wywarł na Lucy wielkie wrażenie.
119
Na Lucy każdy mężczyzna wywiera wielkie wrażenie
poinformowała go Kim. A ten akurat był kierowcą
limuzyny wynajmowanej przez twoją siostrę Tarę. Wygląda
na to, że, wynajmując samochód, prosi zawsze o tego samego
kierowcę. I właśnie on przyjechał po mnie na aukcję, a także
w sobotę, gdyż Tara zaprosiła mnie do swojego domu na
plaży. Wystarczy? Kim przerwała, zawieszając głos.
Byłaś z moją siostrą?
Tak. Zadzwoniłam do niej, by jeszcze raz podziękować
za zaproszenie na ów pamiętny bal. I gdy wspomniała, że
musi coś załatwić w związku ze ślubem Alexandry i szuka
opiekunki do swojego synka, zaproponowałam, że ja z nim
zostanę. Wtedy Tara zaprosiła mnie na weekend nad jezioro,
a ponieważ nie miałam żadnych planów, przyjęłam jej
zaproszenie.
Czując się jak ostatni idiota, Justin opadł na krzesło.
Kim, przepraszam. Myślałem...
Wiem, co myślałeś. A teraz, jeśli mi wybaczysz, mam
jeszcze mnóstwo pracy.
Praca okazała się najlepszym lekarstwem. A dzięki temu,
że wybuchła epidemia grypy i trzeba było zastępować
nieobecnych, Kim przez resztę tygodnia była za bardzo
zajęta, by gryzć się myślami o komplikacjach, jakie związek
z Justinem wprowadził w jej życie. Poza tym na szczęście
Justin wyjeżdżał, tak więc nie była narażona na rozmowy z
nim. Tyle że nie mogła dłużej przed sobą ukrywać
120
poważnego opóznienia w comiesięcznym cyklu.
Wreszcie kupiła test ciążowy i wieczorem, po powrocie z
pracy, otworzyła opakowanie i postąpiła zgodnie z instrukcją.
Kilka minut pózniej, wstrzymując oddech, spojrzała na
wynik.
Różowe szepnęła. A więc jest w ciąży.
Opadła na krzesło przy kuchennym stole i dała się
ponieść burzy najróżnorodniej szych uczuć. Podnieceniu.
Strachowi. Radości. Będzie miała dziecko! Przypomniała
sobie synka Tary i to, jak miło było trzymać go w ramionach.
Już sobie wyobrażała swoje uczucia, gdy będzie trzymała w
ramionach dziecko Justina.
Justin.
Natychmiast otrzezwiała. Jak ona mu to powie? I co on
jej odpowie? Może nie powinna go powiadamiać. Chyba
powinna wyjechać z dzieckiem, zacząć nowe życie gdzieś
indziej. Ale szybko uznała, że tego zrobić jej nie wolno.
Justin ma prawo wiedzieć o swoim dziecku, a dziecko ma
prawo wiedzieć, że ma ojca. Ona sama wyrosła bez ojca. Nie
powinna skazywać na to swego dziecka.
Zakręciło jej się w głowie, aż musiała głęboko oddychać.
Musi się zapisać do swojej ginekolog, żeby potwierdzić
ciążę. W pierwszej wolnej chwili zadzwoni, by się umówić.
Mogła się tym zająć dopiero po południu następnego
dnia.
Czy doktor Stevens może mnie przyjąć jutro?
121
Niestety, panno Lindgren, ma wolną godzinę dopiero w
przyszłym tygodniu. Ale jeżeli to pilne...
Nie, to nic pilnego. Jednak proszę mnie zawiadomić,
gdyby ktoś odwołał wizytę. Naprawdę chciałabym przyjść
jak najszybciej.
Dobrze.
Odkładając słuchawkę Kim zastanawiała się, jak w tej
niepewności wytrzyma do przyszłego tygodnia. I jak powie
najbardziej rozchwytywanemu kawalerowi w Chicago, że
zostanie ojcem? Rozległ się dzwonek interkomu. Kim
zmusiła się do opanowania i skoncentrowania na pracy.
Weszła do gabinetu Justina.
Możesz zrobić pięć kopii tych umów, o których dziś
mówiłem?
Zaraz się rym zajmę odpowiedziała i ruszyła do
drzwi.
Kim. Dobrze się czujesz? Wydajesz mi się...
roztargniona. Jeżeli to przeze mnie, już cię przepraszałem. A
gdybyś mi pozwoliła...
Justinie, naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać.
Podszedł do niej i położył rękę na ramieniu.
Robiłem co mogłem, żeby cię nie drażnić. Ale, do licha,
wcześniej czy pózniej musimy porozmawiać o tym, co się
między nami dzieje.
Wiem powiedziała. Ale nie teraz. Proszę.
No, dobrze zgodził się i ją puścił.
Kim poszła do siebie. Bała się, że jeżeli nadal będzie dla
122
niej taki dobry, zacznie się mazać i powie mu o wszystkim.
Jak może przyjmować jego dobroć, skoro właśnie ma zamiar
wywrócić jego życie do góry nogami?
Do pokoju z kopiarkami szła jak automat Na szczęście nie
było tu nikogo. Wdzięczna losowi, że nie musi wdawać się w
pogawędki z koleżankami, zaczęła robić kopie. Zagubiona w
myślach, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że słyszała,
jak zamykają się drzwi. Nerwowo się odwróciła i zobaczyła
Roberta Marsha. Stał na tle drzwi, na ustach miał obłudny
uśmiech.
Jeżeli potrzebujesz kopiarki, za chwilę będzie wolna
powiedziała.
Nie spiesz się odparł i ruszył w jej kierunku. Wiesz,
Kim, naprawdę powinnaś wyrzucić te służbowe garsoneczki.
Odkąd zobaczyłem, jak na balu roztaczasz swoje wdzięki,
uważam ukrywanie ich za zbrodnię.
Gdy będę chciała twojej rady w sprawie ubrań, to cię o
nią poproszę burknęła i odwróciła się z powrotem do
kopiowania.
Chętnie poradziłbym ci też w innych sprawach. Kim
zorientowała się, że Marsh podszedł bliżej. Na przykład,
jestem pewny, że potrafię cię zadowolić krótkim, gorącym
numerkiem o wiele lepiej niż twój Justin Connelly.
Kim szarpnęła się, gdy poczuła jego ręce na swoich
włosach. Chwyciła dokumenty i, trzymając je przed sobą jak
tarczę, okręciła się na pięcie.
Jeszcze raz mnie dotkniesz, a przysięgam, że długo to
123
popamiętasz. A teraz wynoś się stąd.
O co ci chodzi? Nie nazywam się Connelly, więc nie
jestem dla ciebie dość dobry? No ale przecież żenię się z
panną z tej rodziny. To ci nie wystarczy?
Wynoś się! powtórzyła Kim. Nie podobały jej się złe
błyski w oczach Marsha.
Dobrze, ale najpierw chcę popróbować tego, co już
dałaś Connelly emu.
Zdając sobie sprawę z zagrożenia, Kim szybko ruszyła do
drzwi. Jednak Marsh zablokował jej drogę. Cofnęła się o
krok, ale za nią był już tylko stół. Marsh uśmiechnął się tak,
że krew zastygła jej w żyłach.
Pozwól mi wyjść! zażądała ostro.
Chwycił ją za ręce. Papiery rozsypały się na podłodze, a
Kim usiłowała się wyrwać, celując kolanem w jego czułe
miejsce. Jednak Robert przewidział atak.
Ach, dzielna wojowniczka roześmiał się. Lubię
takie kobiety.
Kim była już nie na żarty wystraszona, ale także zła.
Sięgnęła za siebie i przesunęła ręką po stole w poszukiwaniu
jakiejś broni. Jej palce zacisnęły się na zszywaczu.
Wyciągnęła rękę do góry, trzymając zszywacz jak miecz.
Marsh, natychmiast puść, bo rozbiję ci głowę!
Wiesz, wydaje mi się, że byłabyś do tego zdolna
powiedział Robert z namysłem. Błyskawicznie chwycił ją za
nadgarstek tak, że zwolniła chwyt, a zszywacz spadł na
podłogę.
124
[ Pobierz całość w formacie PDF ]