[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Z pewnością.
- Archit na pewno poprosił o pomoc przyjaciół albo krewnych.
- 73 -
- Wszystkich już sprawdziliśmy.
Charoen spoważniał, akcentując moralną nieugiętość policjanta. Wyczekiwał w napięciu, aż
Carvalho sam wyjawi plan działania.
- Co mi pan radzi, Charoen?
- Niech pan wróci do domu i pozwoli nam działać.
- Tego nie mogę zrobić.
- Wobec tego niech pan idzie naszym tropem, może dopisze panu szczęście. Przyniosłem listę
przyjaciół Archita i miejsc, w których często bywał.
- Przyjaciele mogą mu pomóc w ucieczce z kraju.
- Nie ma już takich przyjaciół.
Powiedział z brutalną pewnością siebie, tonem, jakim ogłasza się egzekucję.
- Prawdopodobnie nikt nie będzie mógł im pomóc i powiem panu jeszcze jedną rzecz, którą może
pan interpretować wedle uznania. Jeżeli znajdzie ich pan, w co wątpię, ale jeżeli pan ich w końcu
znajdzie, proszę pamiętać o jednej rzeczy: niech pan nie próbuje wyciągać ich z kraju na własną rękę.
a przede wszystkim, niech pan nie próbuje wyciągać ich obojga. Ktoś musi zapłacić za morderstwo.
- Archit?
- Archit.
- Poza tym sÄ… jeszcze diamenty.
Charoen milczał przez chwilę, świadomy efektu, jaki wzbudzą jego słowa, jeśli nie odpowie od razu.
- Diamenty nie stanowią już problemu. Po zabójstwie Archit i Hiszpanka oddali je właścicielom.
Próbowali ich zmiękczyć. Mówię to panu w tajemnicy, zdaje się, że ambasada nic o tym nie wie.
- Ale tamci nie dali się ubłagać.
- Przynajmniej nie Jungle Kid.
Charoen wyjął z kieszeni zmięte papiery, wybrał z nich jeden i wręczył go detektywowi.
- To jest lista miejsc i osób. Na pana miejscu sprawdziłbym jego znajomych. Zapewniam pana. że
miejsca nie mówią, ale od niektórych osób może się pan czegoś dowiedzieć. Z przyjemnością będę
panu towarzyszył w tych spotkaniach.
- Wolałbym pracować na własny rachunek.
- Myli się pan. Pomożemy panu.
- Nie sądzę, żebym potrzebował pomocy.
- Bez tego nic pan nie zdziała.
Charoen wstał, powtórzył machinalny gest. dotykając dłonią włosów, i skłonił się lekko. Detektyw
zaczął studiować kartkę, otrzymaną od policjanta, nagle przypomniał sobie, że nie ustalił daty
następnego spotkania i wyszedł z baru w poszukiwaniu Charoena. Policjant właśnie wsiadał do
białego samochodu. Carvalho zawołał go.
- Nie umówiliśmy się na spotkanie.
- Nietrudno jest odnalezć cudzoziemca w Bangkoku.
Charoen znów się ukłonił, wsiadł do samochodu i natychmiast ruszył. Carvalho stał na środku ulicy,
obserwowany przez ciekawskich, niechlujnych boyów z Malasya". Jeden z nich podszedł do
detektywa, oferując dziewczyny, które najwyrazniej pracowały w hotelu. Carvalho odmówił i boy
zaproponował mu chłopców. Detektyw nie odpowiedział i ruszył w stronę swojego hotelu; jeden z
boyów poszedł w ślad za nim. Carvalho lepił się od potu, zatęsknił teraz za małym basenem Dusit
Thani" i syrenim śpiewem klimatyzacji. Obecność prześladowcy wprawiała go w zły humor. Tamten
miał nad nim przewagę, choćby dlatego, że się nie pocił, na pewno będzie towarzyszył mu przez cały
czas, a jeśli nie on, to inny Azjata, cała Azja będzie śledzić daremną wędrówkę Carvalha. Powrót do
Dusit Thani" oznaczaÅ‚ marnowanie pieniÄ™dzy pani Marsé i czasu, który powinien poÅ›wiÄ™cić na
szukanie Teresy. Wyszedł na szeroką aleję i na horyzoncie zobaczył Sathorn Road, drogę szybkiego
ruchu, prowadzącą w stronę rzeki lub do labiryntowego parku Lumphini. Ulice były pełne Tajów,
zgromadzonych wokół przenośnych kuchni, z których unosiły się opary ryżu i bulionów z warzywami,
kurczakiem i chudÄ… wieprzowinÄ…, przyciÄ…gajÄ…ce niebieskie muchy. Obok kuchenek rury wydechowe
indywidualnych i zbiorowych tuk-tuków wyrzucały piekielny dym. Twarze wydawały się identyczne, i to
wrażenie wzmacniał jeszcze niezrozumiały język szyldów, choć czasem sklepy przemawiały po
angielsku, reklamując znane firmy. Nagle detektywowi wydało się, że nigdy nie odnajdzie Teresy, że
właśnie w Bangkoku zrozumie w całej pełni tę przestrogę: nie można znalezć igły w stogu siana.
- 74 -
- PloszÄ™ pana, ploszÄ™ pana!
Odwrócił się i zobaczył Jacinta, stojącego na schodkach klimatyzowanego autokaru.
- Zwiedzamy świątynie. Byliśmy już w świątyni Złotego Buddy, a teraz idziemy do Szmalagdowego
Buddy.
Carvałho spojrzał na pasażerów autokaru: Hiszpania pokazywała palcami żółtych Azjatów,
maszerujących ulicami. Detektyw mógł uciec przed prześladowcą, chroniąc się w miłym chłodzie
klimatyzowanego autokaru, pod warunkiem, że zwiedziłby świątynie Bangkoku, które kojarzyły mu się
z walencjańskimi kukłami, inkrustowanymi kawałkami materiału w różnych kolorach: białym,
pomarańczowym, zielonym i czerwonym; musiałby wysłuchać komentarzy ludzi, którzy biorą poważnie
teatralne objaśnienia kleru katolickiego, ale kpią sobie z teatralnych objaśnień buddyjskich mnichów,
padają na kolana przed nieskalanym ramieniem świętej Teresy, ale umarliby ze śmiechu, gdyby
Jacinto powiedział im, że pod ogromną świątynią zakopany jest ząb Buddy.
- Wybacz, Jacinto, jestem zmęczony, właśnie szedłem do hotelu.
- Niech pan wsiada. Będziemy przejeżdżać obok.
W autokarze przyjęto Carvalha z pewnym zaciekawieniem. Usiadł w kącie obok kawalerów,
sceptycznych wobec masy buddyzmu, która zwaliła im się na głowę.
- Jak tam?
- ZwiÄ…tynie, strasznie nudne.
- My jesteśmy zwierzętami nocy.
Roześmiali się. Jeden z kawalerów nachylił się do Carvalha, mrugnął porozumiewawczo i
powiedział:
- Atami". Niech pan nie zapomni tej nazwy.
Carvalho myÅ›laÅ‚ przez chwilÄ™, że zagadkowa rada ma zwiÄ…zek ze sprawÄ… Teresy Marsé. Ale
rekomendacja miała także swoją drugą część:
- Mona Lisa" jest bardziej elegancka. Ale najlepsze babki sÄ… w Atami".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]