[ Pobierz całość w formacie PDF ]
straszliwie pragnie się stąd urwać. Wcale mu się nie dziwię.
Wez mnie ze sobą!, miałam ochotę krzyknąć, ilekroć podrywał się od
stołu zastawionego obiadem czy wystawnym śniadaniem, wymawiając
się jakimś nagłym kryzysem w biurze lub w jednej ze swoich fabryk.
Zwykle spoglądał wtedy na mnie i mrugał, dając mi w ten sposób do
zrozumienia, że jeśli ktokolwiek oprócz niego pragnie znalezć się jak
najdalej stąd, wie, że tą osobą jestem ja. Między mną a Bentleyem istniało
ciche porozumienie - robił to, czego chciała Vivian, ponieważ był jej
mężem od czterdziestu lat i nie miał innego wyjścia, ale pragnął również,
bym nie miała mu tego za złe.
Barman na nowo napełnia kieliszek Bentleya. Allie wciąż wyje.
Nadszedł czas na działanie. Już poprzednio byłam świadkiem tego
samego ataku złości, tym razem jednak przygotowałam się. Popchnęłam
szklane drzwi, zostawiając na nich odciski spoconych dłoni.
- Allie! - wołam, zbliżając się w podskokach. - Zgadnij co!
- Coooo? - odpowiada mi rykiem.
- Nie potrzebujemy żadnego dennego magika! A to dlatego, że byłam w
szkole magii i sama mogę pokazać ci kilka sztuczek. -Porozumiewawczo
unoszę brwi, a wrzaski Allie ustają tak nagle, że wszyscy spoglądają w
naszą stronę.
- Nie wierzę ci - mówi, a w jej głosie dzwięczy niepewność.
- To nie wierz. Mogę poczarować w domu. - Odwracam się i w tym
momencie zauważam, że Jack przygląda mi się zaintrygowany. Nawet
Vivian obserwuje mnie bez drwiny, a to już coś.
- CZEKAJ! - wrzeszczy Allie. - Chcę zobaczyć czary! -Milknie i zakłada
ramiona na piersi. - Pokaż, że umiesz.
- Cóż, zanim zacznę, masz chyba coś w pępku.
- Wcale że nie!
- A wcale że tak! - Sięgam jej za koszulkę. - Nie mówiłam?
Wyciągam lśniącego srebrnego dolara. Allie piszczy z zachwytu.
Pozostali pierwszoklasiści natychmiast zbierają się wokół nas, a ja
zwracam się do różowego blondynka, który dopiero co zgubił górną
jedynkę.
- A ty? Co masz za uchem? - Wyciągam kolejną monetę przy gromkim
aplauzie i ogłuszających piskach radości, jakie potrafią wydawać jedynie
istoty ludzkie poniżej siódmego roku życia.
- No dobrze, droga jubilatko, a teraz wybierz kartę, którąkolwiek. - Z
tylnej kieszeni spodni wyjmuję talię i tasuję ją. Allie zaciska usta i
pieczołowicie wyciąga kartę z samego środka. - Włóż ją z powrotem. -
Allie robi, co każę. Jeszcze dwa razy tasuję talię, po czym dzielę ją na
dwie części. - Czy t o twoja karta? - pytam teatralnym tonem.
- TAK!!! - wrzeszczy Allie, podskakując rytmicznie z oczami wielkimi
jak spodki i prawie tocząc pianę z ust. - JESZCZE RAZ!!!
Powtarzam więc sztuczkę jeszcze kilka razy, skręcam zwierzątka z
balonów, wyciągam dzieciom zza uszu jeszcze kilka monet, a potem
wyjmuję z torby zestaw klauna i domalowuję im czerwone policzki i
okrągłe czarne nosy. Słońce powoli zachodzi, a nad ogromnymi
połaciami rodzinnych stron Jacksona zaczynają latać robaczki
świętojańskie.
W końcu Jack i ja wychodzimy. Allie owija mi się wokół nóg i
oświadcza, że jestem najlepszym magikiem, jakiego widzieli w tym roku.
Bentley żegna się ze mną niedzwiedzim uściskiem, aż czuję zapach jego
cygar, i nawet lodowa fasada Vivian topnieje na dłużej niż ułamek
sekundy.
- Dziękuję, kochanie - mówi może nie ciepłym, ale również nie chłodnym
tonem. - Wspaniale się dziś spisałaś. - Całuje mnie w oba policzki, a za jej
plecami cała rodzina szczerzy do mnie zęby.
- Polecam się na przyszłość, pani Turnhill - odpowiadam, po czym cofam
się i spoglądam jej w oczy, dostrzegając w nich aprobatę.
- Vivian, kochanie. Możesz mi mówić Vivian. - Uśmiecha się (prawie)
szczerze i ciasno otula kaszmirowym swetrem, wygładzając nieistniejące
zagniecenia, po czym znika wewnątrz domu.
- Czy możemy zadzwonić do ciebie następnym razem, gdy będziemy w
mieście? - pyta Leigh. Stoi z dłońmi na ramionach Allie, która wpatruje
się we mnie, swą nową bohaterkę, wielkimi, pełnymi nadziei oczami.
- Oczywiście! - odpowiadam szczerze zaskoczona i pochylam się, by
ostatni raz pocałować Allie. - Zrobicie mi wielką przyjemność.
A potem Jack mnie obejmuje, całkowicie zapomniawszy już, że zaledwie
kilka godzin wcześniej, gdy wpadłam do ogrodu spózniona pięćdziesiąt
minut, był na mnie zbyt wściekły, by się ze mną przywitać. To się już nie
liczy. Jedziemy do domu.
*
- Nie wiedziałem, że znasz się na magii - mówi Jack, po tym jak
wlezliśmy razem do wanny, a on zeskrobał mi z palców farbę do
malowania twarzy i usunął resztki ziemi spod paznokci: pozostałość po
zabawach na trawie.
Leżymy teraz obok siebie na kremowej kołdrze i Jack masuje mi stopy.
Wzruszam ramionami.
- Chyba po prostu jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- Ale czary? Naprawdę? - śmieje się. - Wprawdzie nie przepadam za
magicznymi sztuczkami, ale dziś uratowałaś sytuację.
- Owszem. - Uśmiecham się. - A ty lepiej uważaj. Potrafię sprawić, że
znikniesz - dodaję, myśląc: Gdybyś wiedział...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]