[ Pobierz całość w formacie PDF ]

interesach.
- Dokąd jedziemy? - spytała.
- Na doroczny zimowy bal.
- Zabierasz mnie na bal! Sądziłam, że to ma być obiad
z zarzÄ…dem firmy.
- I w pewnym sensie bÄ™dzie. Zjawi siÄ™ tam wielu ludzi, któ­
rzy sÄ… w stanie zainwestować olbrzymie sumy pieniÄ™dzy. Mu­
sisz tylko zaśpiewać im pochwalną pieśń o Newport Falls.
- Z przyjemnością - oświadczyła.
- Wciąż kochasz to miasto - stwierdził.
- Ty też je kiedyś lubiłeś.
- NaprawdÄ™? Nie przypominam sobie.
Zamilkła. Niechęć Jacka do Newport Falls postrzegała
jako wyparcie się części samego siebie - chłopca, którym
niegdyś był i którego pokochała.
Za wszelkÄ… cenÄ™ 247
- Tamtejsi ludzie zawsze odnosili się do ciebie życzliwie
- powiedziała.
- Nie mam nic przeciwko miastu ani jego mieszkańcom.
Po prostu to nie był najszczęśliwszy okres w moim życiu.
Katie wyjrzaÅ‚a przez okno na ludzi czekajÄ…cych na przej­
ście przez jezdnię. Wydali jej się przygnębieni i znużeni,
jakby życie w metropolii przedwcześnie ich postarzyło.
- No dobrze - odezwaÅ‚ siÄ™ - wróćmy do rzeczy. ChciaÅ‚­
bym, żebyś na balu porozmawiała zwłaszcza z jednym
człowiekiem: Franklinem Bellem, właścicielem Bell Com-
puters.
SÅ‚yszaÅ‚a o tym koncernie, jednym z najwiÄ™kszych w kra­
ju producencie komputerów.
- Firma mieści się obecnie na przedmieściach Nowego
Jorku - ciÄ…gnÄ…Å‚ - ale wciąż siÄ™ rozwija i poszukuje miej­
sca na wybudowanie nowej fabryki. OznaczaÅ‚oby to na­
pływ mnóstwa przyjezdnych i wiele nowych miejsc pracy
dla mieszkaÅ„ców miasta. W dodatku ich produkcja nie po­
woduje zanieczyszczenia środowiska.
- To brzmi wspaniale - powiedziała zachwycona.
- Ale jest pewien problem. Franklin Bell rozważał już
ulokowanie zakÅ‚adu w Newport Falls i odrzuciÅ‚ tÄ™ kandy­
daturÄ™.
- Czemu?
- Nie wiem. To już twoje zadanie. Dowiedz siÄ™ tego i prze­
konaj go, że się pomylił.
Bell Computers... Katie się rozmarzyła. Gdyby udało jej
się sprowadzić taką firmę do Newport Falls, gospodarka
miasta otrzymałaby potężny bodziec. Ulice znów zaczęły-
248 Margaret Allison
by tÄ™tnić życiem, a sklepy i restauracje wypeÅ‚niÅ‚yby siÄ™ tÅ‚u­
mem ludzi.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Jack.
Mimo niechęci do miasta, on próbuje je ocalić i pomóc
jej. PoczuÅ‚a tak wielkÄ… wdziÄ™czność, że pod wpÅ‚ywem na­
głego impulsu pocałowała go, po czym nie oglądając się,
wysiadła z samochodu.
Taka właśnie jest Katie, pomyślał Jack Spontaniczna
i nieprzewidywalna. Gdy ich spotkanie zmierzaÅ‚o już ku ka­
tastrofie, pocałowała go i wszystko natychmiast się zmieniło.
Tyle że wciąż nie był pewien, czy postąpił słusznie, ściągając
ją na tę rozmowę z inwestorami i robiąc jej płonne nadzieje,
zamiast przyznać się, że nie potrafi jej pomóc.
W drzwiach natknęli się na drobną siwowłosą kobietę.
- Jestem Carol Casey - powiedziała, wyciągając rękę do
Katie. - Wygląda pani prześlicznie. I cieszę się, że sukienka
pasuje jak ulaÅ‚. MiaÅ‚am niewiele czasu na dokonanie wybo­
ru, bo wszyscy pracujemy nad tÄ… umowÄ… z paniÄ….
Katie spojrzaÅ‚a na Jacka z uÅ›miechem wyrażajÄ…cym naj­
wyższÄ… wdziÄ™czność. A wiÄ™c przez caÅ‚y czas jÄ… wspiera! Od­
wróciła się z powrotem do Carol.
- Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo jestem pani
wdzięczna.
I wraz z Jackiem weszła do sali balowej.
RozejrzaÅ‚a siÄ™. Nigdy nie widziaÅ‚a czegoÅ› równie wspania­
łego. Zwiece i pochodnie oświetlały olbrzymią salę z palmami,
sztucznym wodospadem i grajÄ…cÄ… na podium orkiestrÄ….
Za wszelkÄ… cenÄ™ 249
Pozdrowiła ich elegancka, świetnie ubrana starsza kobieta.
- Ewo - powiedziaÅ‚ Jack - to jest Katie Devonworth. Ka­
tie, poznaj Ewę Bell, członka zarządu.
- Miło mi - rzekła Katie.
Ewa uścisnęła jej rękę.
- Jack mówił mi, że oboje dorastaliście w Newport Falls,
ale nie wspomniaÅ‚ o pani urodzie. Podobno mój syn Fran­
klin mógłby pani pomóc.
- Mam taką nadzieję - odrzekła Katie.
- PrzedstawiÄ™ was sobie.
Katie poczuła nagle ciężar odpowiedzialności, jaka na
niej spoczywała. Los całego miasta, całego jej świata zależał
od tego, jak się spisze. I nie była pewna, czy temu podoła.
- Powodzenia - rzucił Jack. - Jestem przekonany, że ci
siÄ™ uda.
Ewa klepnęła swojego syna w ramię.
- To jest Katie Devonworth z Newport Falls, o której ci
mówiłam.
- Ach tak - rzekÅ‚ bez cienia zainteresowania. - MaÅ‚omia­
steczkowa redaktorka gazety.
- Wydawca - sprostowała.
Jack oddalił się już i Katie, pozostawioną samej sobie,
ogarnął niepokój.
- Przypuszczam, że to nie jest przypadkowe spotkanie -
odezwał się Franklin.
- Nie - odparła bez wahania. Nie będzie kłamać, nawet
gdyby miało jej to zaszkodzić.
Przyglądał jej się przez chwilę badawczo.
- Więc wie pani, że jestem właścicielem firmy produku-
250 Margaret Allison
jÄ…cej komputery i poszukujÄ™ miejsca na wybudowanie no­
wej fabryki.
- Tak.
- W takim razie, panno Devonwright...
- Devonworth.
- Wszystko jedno. Obawiam się, że traci pani tylko czas.
Zastanawialiśmy się nad Newport Falls i zrezygnowaliśmy
z tej opcji. Nie pamiętam już, z jakich powodów, lecz jestem
pewien, że były ważkie.
Zrobił ruch, jakby miał odejść.
-Nie znajdziecie drugiego takiego miejsca - zawołała. -
Chyba że nie przeszkadza wam oddychanie brudnym, za­
nieczyszczonym powietrzem, ciągłe martwienie się o to, czy
dzieci bezpiecznie wrócą ze szkoły i obcowanie z ludzmi,
którym nie można zaufać.
Spojrzał na nią.
- Jest pani niezwykłą lobbystką, panno Devonworth.
- Nie jestem lobbystkÄ…. Jestem wydawcÄ… gazety. I miesz­
kam w Newport Falls od urodzenia. Jest tam wszystko: góry,
woda, czyste powietrze, mili ludzie. Główna ulica w daw­
nym stylu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leike.pev.pl